LIWIEC-2021 nie był leniwiec. Wydarzenia
⇒ KLIPY LIWIECKIE ⇒ SPOTKANIE POSPŁYWOWE LIWIEC-2021
⇒ POŻEGNANIE ADAMA MONSIOLA
LIWIEC- 2021 to nie był leniwiec jak zapowiadano. To, że nie spodziewano się spektakularnych wydarzeń nie oznaczało jeszcze, że wystąpić one nie mogły. Pojawiły się w trakcie przemierzania trasy naznaczonej, przez Andrzeja Świątkowskiego po przepięknej, czystej rzece, pełnej wodnej roślinności i ptactwa, czyli nieskażonej, nie tak jak ta przed rokiem OBRA, zaśmiecona i śmierdząca zachodnią cywilizacją. Te spektakularne wydarzenia pojawiały się niespodziewanie, tak jak deszcz, którego niebiosa tym razem nie szczędziły w obawie byśmy nie przegrzali swoich mózgowych „czipów” nadmiarem słońca. Zgrzytaniem zębów kwitowaliśmy widok piaszczystych plaż w dolnym odcinku rzeki, gdzie zażyć można byłoby kąpieli, ale okutani w kurtki i nieprzemakalne płaszcze raczej nie przystawało. W tej mokrej atmosferze, podzieleni na zgrzytających i szczękających zębami z zimna i ze złości na pogodę nie dostrzegaliśmy pewnych faktów, które ulotne należały do historii tego spotkania.
Jednym z nich było ocalenie Ryśka Jamy (SARMATY) przed śmiercią. Przed śmiercią przez utopienie. Nie jestem pewien, czy on (SARMATA) wie, że swoje życie zawdzięcza wówczas i dzisiaj Romkowi Mirkowi (FERDYNANDOWI), który tylko dzięki swojemu solidnemu wykształceniu w duchu humanizmu i przez to szacunku dla drugiego człowieka odstąpił od przez średniowiecze wyciśniętego piętna na ludzkiej naturze i nakazu natychmiastowego wymiaru kary.
Ta cała historia rozegrała się na Liwcu, na odcinku pomiędzy Wyszkowem a Węgrowem. Moim zdaniem wina SARMATY nie była jednak aż taka oczywista, bo FERDYNAND popełnił błąd techniczny. FERDYNAND zatrudnił tego dnia SARMATĘ w kajaku do roli napędu i posadził go przed sobą, bo jak później zeznał, chciał „sytuację (t.j.pracę motoru) kontrolować”. Należy mu jednak ten techniczny błąd wybaczyć, bo jako rekonwalescent, dawno już kajakiem nie pływał, … a Mercedesem też jeszcze nie jeździ. A w Mercedesie i w kajaku napęd zawsze z tyłu. Summa summarum napęd przedni się nie sprawdził. Ciągnął kajak od szuwarów po lewej do szuwarów po prawej, czasami też pod prąd (jak sterowanie wysiadło) i na koniec ta komórka. Komórka wytrącona przez SARMATĘ wiosłem z rąk FERDYNANDA, który właśnie w kajaku przez GPS starał się ustalić właściwy kurs, chociaż jak wiadomo rzeka zawsze z prądem płynie, rzeka, jak mawia POLIPONEROS (Jurek Ponejko) rzeka sama do celu przecież zaniesie.
Jeszcze raz powtarzam. Nie jestem pewien, czy on (SARMATA) wie, że swoje życie zawdzięcza wówczas i dzisiaj (FERDYNANDOWI), który tylko dzięki swemu solidnemu wykształceniu w duchu humanizmu i przez to szacunku dla drugiego człowieka odstąpił od przez średniowiecze wyciśniętego piętna i nakazu natychmiastowego wymiaru sprawiedliwości przez utopienie winowajcy.
FERDYNAND przezwyciężając średniowieczne atawizmy swego prawdziwie męskiego charakteru opuścił nas Liwczan po utracie w liwczanych nurtach komórki w pośpiechu i bez pożegnania świadom, że jego dalsza obecność może stać się i dla SARMATY i dla nas wszystkich tylko pasmem nieustających kłopotów.
Za tą jego odpowiedzialną decyzję w imieniu nas wszystkich, którzy na LIWCU pozostali serdecznie FERDYNANDOWI dziękuję.
Docenić należy też obecność GLIZDY (Krzysia Mazika) i jego żony (GLIŹDZINY) Oli. Oj, to też było wydarzenie. Dla nich obojga spływ z 80 wariatami rozbijającymi namioty codziennie na innym miejscu i podającymi sobie flachę z rąk do rąk przy ognisku i mruczących w dźwiękach gitary pieśni mniej lub bardziej patriotyczne, prowadzących na przemian rozmowy na temat propozycji naprawy lub potępienia dla rozpadu kosmosu i świata, …to dla nich już żadna frajda, żaden relaks, ani też wzbogacenie intelektualnych zasobów o nowe. Należy to rozumieć i uszanować, chociaż jak wiemy, że to od czasu do czasu, tzn. raz na rok spływ z 80 wariatami rozbijającymi namioty codziennie na innym miejscu i podającymi sobie flachę z rąk do rąk przy ognisku i mruczących w dźwiękach gitary pieśni mniej lub bardziej patriotyczne, prowadzących na przemian rozmowy na temat propozycji naprawy lub potępienia dla rozpadu kosmosu i świata nie może prowadzić do ogłupienia i odarcia zgromadzonych intelektualnych zasobów do absolutnego zera. Wręcz przeciwnie. Buduje przestrzeń dla wyobraźni o świecie i o tym co na tamtym lub innym kosmosie się dzieje. Artystom tego tłumaczyć nie muszę i tłumaczyć nie BENDEM (poprawnie „nie będę”).
Oboje przyjechali jednak by się z nami spotkać. To najcenniejsze. Przyjechali w pierwszym dniu do naszej bazy w ZALIWIE-SZPINKI.
GLIZDA paradował w znanym od wieków słomkowym, dziurawym kapeluszu rozdając na lewo i prawo swój niepowtarzalny uśmiech. Z Oleńką nocowali w swoim samochodzie marki Renault rozkładając siedzenia. Zawsze niezwykle skromni, nie wymagający luksusów od życia.
Z GLIZDĄ ustaliliśmy, że następne spotkania KAJMANa w sierpniu lat następnych odbędą się jako te, już za czasów studenckich przez nas wypróbowane stacjonarne RANCHO.
Gdzie one będą jeszcze dzisiaj nie wiadomo. GLIZDA podjął się takie miejsce dla KAJMANa znaleźć.
W naszym wspólnym imieniu dziękuję GLIŹDZINIE i GLIŹDZIE za ich krótką wizytę.
Wydarzeniem był też przyjazd naszych przyjaciół z Litwy do Węgrowa. Jula Wasilewska Honorowa Włóczęga KAJMANA (MINISTRA) zapisała się przed wieloma laty złotymi zgłoskami w naszej historii prowadząc do połączenia Klubu Włóczęgów w Polsce i na Litwie mentalnie w jedną całość. W naszych kontaktach zawsze towarzyszył jej brat, od roku też Honorowy Włóczęga KAJMANA (DRWAL). Na LIWIEC przyjechała też po latach Kaśka Bitovt i Simona Lisicyna. Kaśka zawsze małomówna, pod swoim milczeniem kryjąca wiele głębokich i wartościowych myśli i Simona, kobieta ekspresyjna. Kaśka przed laty pięknie śpiewała wybijając rytmy na gitarze. Studiowała też muzykę w Szkocji. Wówczas pragnęła zostać piosenkarką. Nie została, a szkoda. Simona poszła na studia polityki w Wilnie, ale „nie z wyboru, tylko z konieczności lub z obowiązku studiowana i po to by zastanowić się co chce na prawdę uczyć się i robić w przyszłości “, jak zdradziła mi podczas naszej wizyty w Wilnie (2010). Dzisiaj w naszej krótkiej rozmowie po jedenastu latach mogę potwierdzić, że jej oratorski talent, tak bardzo w polityce potrzebny, zachowała. Dzisiaj po jedenastu latach każdy z naszych litewskich przyjaciół wykonuje jednak inne zawody niż pierwotnie. Jula Wasilewska (MINISTRA) rezygnując z pozycji prawnika, zajmuje się działalnością gospodarczą w branży hotelarskiej, co daje jej wiele spokoju i czasu na refleksje o życiu i dniu codziennym. Jej brat Daniel (DRWAL) już nie włóczy się ciężarówką po stepach Europy, tylko pełni funkcję managera i znalazł czas dla siebie i swej pasji muzykowania. Kaśka Bitowt nie musi już śpiewać nad gitarą, bo robią to za nią inni w jej własnym studiu nagrań w Wilnie. Simona nie musi już walczyć słownie z durniami (inaczej bardziej muzycznie: cymbałami) w polityce, bo promuje teraz litewską muzykę przez międzynarodowe media na cały świat. Wszyscy nasi przyjaciele z Litwy odnieśli w swoim życiu zawodowy sukces dzięki tej ich ojczyznę Litwę oraz ich cechującej osobistej dyscyplinie. Wszyscy oprócz języka polskiego porozumiewają się między sobą i poza, przynajmniej czterema innymi. Wszyscy są godni podziwu i szacunku dla ich CURRICULUM VITAE. Ucieszyliśmy się, że o nas KAJMANach nie zapomnieli i zechcieli pokonać kilkaset kilometrów dróg z Litwy do Polski, by się z nami spotkać.
KAJMAN w dniu 06.08.2021 wyraził im za to swoje uznanie nadając Kasi Bitovt tytuł Honorowej Włóczęgi KAJMANA i przekazując jej klubowe imię (POEZJA) oraz Simonie Lisycyna tytuł Honorowej Włóczęgi KAJMANA, nadając jej klubowe imię (LIWCZYNA).
Podziękowali za nie dyskoteką, szaleńczą dyskoteką litewskich pop-melodii pod namiotem w ZALIWIE-SZPINKI.
Wydarzeniem LIWCA-2021 była też nocna kąpiel „młodych”, bo my starzy tak młodych właśnie nazywaliśmy. Młodzi przybyli z Europy nad Liwiec karawanem pod wodzą Karoliny Wilgus znaną od lat pod imieniem klubowym ZŁOTA RYBKA. Młodzi porozumiewali się między sobą obcymi językami, których starzy nie kapowali, bo byli być może już za starzy. Młodzi poruszali się na wodzie i na lądzie prawie wyłącznie gromadą swoją, czego starzy też zrozumieć nie mogli. A było tych młodych niemało. Częściowo nosili polskobrzmiące nazwiska jak Ewa Białogłowska, Albert Muskała, Tomasz Gola czy Filip Banyś. Inne wskazywały na pochodzenie wręcz zagranicznie jak Prokop Martínek, Dani Vegara, Javier Ferrán, Luis González, czy Clémentine Constans.
Pewnego deszczowego wieczoru starzy podczas wspólnego posiedzenia pod dużym namiotem w ZALIWIE-SZPINKI postanowili zintegrować starych i młodych, po to by było po prostu fajnie razem. Starzy nadali młodym tytuły Noworodków i zaopatrzyli ich w Berety z Kutasem (tym czerwonym) i klubowymi imionami (Ewę Białogłowską imieniem WYBOROWA, Alberta Muskałę imieniem STRUNA). Inni; Julia Oprządek, Tomasz Gola oraz Martinek Prokop otrzymali tytuły Zarodków i Berety z Kutasem białym.
Po tej integracyjnej uroczystości, gdy deszcz przestał padać starzy rozpalili duże ognisko, przy którym czekali na młodych, na ich muzykę, na ich krótką relację skąd przybyli na LIWIEC i na to co ich podnieca albo nie podnieca.
Starzy czekali przy ognisku na młodych i nie rozumieli, bo już chyba za starzy, że młodzi woleli wskoczyć do balii z ciepłą wodą. Do balii z ciepłą wodą oddaloną o 10 metrów od dużego ogniska starych.
W tenże wieczór u wielu starych pojawiły się wątpliwości co do ich własnych wartości w życiu i w świecie.
Ja sam przypominam sobie, że w moim śnie tej nocy pod namiotem w ZALIWIE-SZPINKI, a padał deszcz rzęsiście, stanąłem po stronie starych i namówiłem ich wszystkich byśmy tak jak stoimy, z naszymi wyszarganymi przez dziesiątki lat różnych doświadczeń ciuchami wleźli do tej balii z ciepłą wodą, razem młodymi.
Udało się. Wleźli wszyscy starzy, w moim śnie do tej balii. Każdy stary dostał wcześniej ode mnie flachę lokalnego piwa dla wyrównania nastroju. Było trochę ciasno, ale integracja powiodła się całkowicie, przynajmniej do momentu kolejnej fali deszczu. Tak śniło mi się do rana.
Wrażenie, z którym obudziłem się i przekazane mi przez tych co byli w mojej sennej balii pozostało we mnie do dzisiaj. Obojętnie, czy starzy, czy młodzi to płyniemy tą samą łodzią i w tym samym kierunku co wszyscy. Separowanie się młodych od starych i odwrotnie sensu nie ma, bo prowadzi tylko do ubóstwa. Przynajmniej do intelektualnego ubóstwa. A to już i tak jest za dużo i też niepotrzebne.
Wydarzeniem LIWCA-2021 było też uczestnictwo rodziny CICHY. Agnieszki, Dawida, Marysi, Tymka i Witka.
Dawid już jako dziecko razem z MATKĄ i Kajmanem wędrował kajakiem po Czarnej Hańczy. Agnieszka w swojej pracy magisterskiej opisała Historię naszego klubu. Dnia 14 sierpnia 2010 roku kościele Św. Anny w Świerklanach byliśmy świadkami niezwykle uroczystych zaślubin ich obojga. KAJMAN podczas hucznego weseliska podarował nowożeńcom na ich wspólną z nami dalszą drogę piękny nowy bordowy kajak i nadał klubowe imiona; Agnieszce – WILEJKA, a Dawidowi – SERCE. Kilka dni później towarzyszyliśmy nowożeńcom w ich podróży poślubnej na wezbranej powodzią Pilicy. Tam pod jednym z mostów o mało co Agnieszka i Dawid nie zakończyliby swej wycieczki przez życie. Dobry Pan Bóg nie pozwolił jednak na taką tragedię i dzięki temu teraz po jedenastu latach powrócili na łono klubu przywożąc ze sobą trzech własnego chowu kandydatów na członków klubu, Marysię, Tymka i Witka przyjętych natychmiast w grono ZARODKÓW.
Róża MATKA na pewno była dumna spoglądając z góry na trzy małe łebki swoich wnuków w kajakach Agnieszki i Dawida, główki wnucząt zacięcie wiosłujących w deszczu i sterujących od szuwarów po lewej do szuwarów po prawej stronie LIWCA.
Przy tej okazji pragnę wyrazić nasze uznanie dla wszystkich najmłodszych uczestników LIWCA. Wspomnianych już Marysi, Timka oraz Witka Cichy jak również dla Madzi Woźniak i Tomcia Woźniaka. Pogoda czy słota były dla nich tą samą radosną przygodą kontaktu z naturą i z nami. Pojawili się na LIWCU jak „Pięciu Wspaniałych” z ich malowanymi główkami od rdzy przez biel do czerni.
Przy tej okazji wspominając najmłodszych pragnę też wyrazić nasze uznanie dla wszystkich najstarszych uczestników LIWCA i innych naszych spotkań na rzekach w przeszłości i w przyszłości. Nasze uznanie dla tych wszystkich najstarszych, których „już łupie w kręgosłupie” i którzy już w zasadzie nie mogą, ale nadal chcą i z nami nadal wędrują. Ze względu na ochronę danych osobistych nie będę ich imion i nazwisk podawał do publicznej wiadomości.
Autorem innego wydarzenia na LIWCU był mistrz humoru sytuacyjnego Krzysiu Wilczek (PROFESOR). Przed wielu laty na BUGU-2009 zasłynął kucharskim talentem przyrządzając na wolnym ogniu, na specjalne na ten cel przez Jacka Berę (PŁETW) zakupionej dużej patelni jajecznicę dla pięćdziesięciu głodomorów, wykorzystując do mieszania jaj bardzo oryginalne narzędzie, t.j. kajakowe wiosło. W naszej pamięci utrwaliły się jednak bardziej nie te sto sto-czterdzieści-dziewięć mieszanych na patelni kajakowym wiosłem jaj tylko towarzyszący całej procedurze komentarz PROFESORA pełen abstrakcyjnego niezwykle wysublimowanego humoru.
Również kilka lat później na PIŁAWIE-2012 PROFESOR odegrał niezapomnianą rolę po procesie skazującym DALEJ-NALEJ-JAMĘ na „wstrzemięźliwość”. Tutaj PROFESOR chociaż sam był współwinnym wykroczeń skazanego mobilizował protesty społeczne w celu podważenia wyroku sądu. Przewrotność jego argumentacji przewyższała czasami przekazywane fakty nakazanego z urzędu obrońcy, t.j. Romka Mirka (FERDYNANDA) potocznie nazywanego Mecenasem. Ówczesna inicjatywa PROFESORA doprowadziła jednak tylko do fermentu wśród uczestników spływu na temat opinii Sądu nad D-N-J, jednak jego wyroku nie zmieniła.
Teraz na LIWCU Pan PROFESOR odsłonił specyfikę innych swoich zainteresowań. To, że jest on koneserem win, szczególnie tych mówiących po francusku, wiedzieliśmy od dawna. Ale że potrafi przeprowadzić degustacyjną analizę innych elitarnych napoi? …tego do tej pory, tego pięknego słonecznego i deszczowego dnia na LIWCU spodziewać się nie mogliśmy.
W tym wypadku chodziło o cytrynówkę, której producentem i ofiarodawcą dwóch pięciolitrowych butli byli Basia i Piotr Tomczakowie.
Siedzieliśmy sobie spokojnie pod dużym namiotem chroniącym nas przed deszczem nad LIWCEM w ZALIWIU-SZPINKI gdy nagle do nas PROFESOR dołączył. Głowę jego zdobiła i utrzymywała ją w pozycji do honorowej prezentacji czapeczka dostojnika afrykańskiego lub przedstawiciela jakiegoś innego azjatyckiego państwa. Radość nasza z tego spotkania z nim po latach była tak ogromna, że już na wstępie i bez ceregieli wręczono PROFESOROWI naczynie z nalewką cytrynową. On, jednakże inaczej, nie tak jak my natychmiast do dna i na GULA.
Jako szanowany pracownik naukowy zajął się analizą trunku.
Ten przekazany mu napój ocenił organoleptycznie jako „w tonacji łososiowo-pomarańczowej chociaż z dodatkiem różowego grejpfruta, którego mylić nie można z różowym grejfiutem”. Tu zastrzegł się jednak, że on tylko chciał organoleptyczną oraz aromatyczną analizę napoju w której dostrzega też „pigwę i japoński migdał” przekazać. Kontynuując swoją wędrówkę po smaku cytrynówki doszedł on do wniosku, że „leżakowanie tego boskiego napoju tylko w beczce z ciemnego dębu, najprawdopodobniej z drzewa księżycowego” było możliwe, chociaż w tej beczce wyczuwa on PROFESOR też „klepkę jesionową”. Pond to producent tego trunku zdaniem PROFESORA wrzucił do tej beczki „i bardzo słusznie i bardzo trafnie i z dużym wyczuciem garść niedojrzałych zielonych jabłek z Normandii.” „Jednym słowem WSPANIAŁA“,…takim zachwytem PROFESOR nalewkę z cytryn Basi i Piotrka Tomczaków na LIWCU podsumował.
Z kolei w Węgrowie byliśmy współautorami innego wydarzenia. Węgrów to urocze miasteczko pełne śladów historii wielu kultur i religii oraz nazwisk wielkich polskich magnatów Krasińskich i Radziwiłłów. Po krwawo przegranej bitwie powstańców styczniowych 03 Lutego 1863 roku z wojskami caratu pozostały tu już tylko pomniki i krzyże. W Bazylice Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny oprócz wspaniałych fresków Michała Anioła Palloniego znajduje się w zakrystii słynne lustro Mistrza Twardowskiego o wadze 17 kg, ulane ze stopów cyny, cynku, srebra, bizmutu i antymonu. Dla tego nie pokrywa się nigdy kurzem a jego drewnianą ramę, mimo podeszłego wieku nie zżerają korniki, …ramę, na której wypisano słowa „LUSERAT SPECULO MAGICAS TWARDOVIVS ARTES LUSUS AT ISTE DEI VESUSU IN OSEQVIVM EST” (co w tłumaczeniu brzmi „zabawiał tym lustrem Twardowski magiczne sztuki pokazując, lecz na służbę bożą obrócone jest). W lustrze tym królowi Zygmuntowi Augustowi ukazała się jego przedwcześnie zmarła żona Barbara Radziwiłłówna, Cesarzowi Francuzów Napoleonowi z kolei klęska jego wyprawy wojennej na Moskwę. Kajman w lustrze Twardowskiego się nie przeglądał, a szkoda, bo być może przyćmiłoby to inne wydarzenie t.j. wizytę Pani Burmistrz na naszym obozowisku nad rzeką. Ale nawet nie to, że Pani Burmistrz po informacji przekazanej jej przez Andrzeją Świątkowskiego o historii naszego Klubu wykupiła z rąk prywatnych ten kawałek ziemi nad LIWCEM byśmy tam jako pierwsi, pierwsza grupa kajakarzy mogli przenocować. Też i nie to, że dla nas kupiła i nie to, że osobiście pojawiła się by nas przywitać, nie to było największym wydarzeniem w Węgrowie. Największym wydarzeniem było to, że dopiero przy okazji jej wizyty, wizyty Pani Burmistrz udało mam się zrobić pierwsze i jedyne zbiorowe, choć niekompletne zdjęcie uczestników. O taką fotkę w przeszłości zawsze dbała Krysia Szymik-Taraszkiewicz (RYBA) której na LIWCU tym razem zabrakło.
Nie można pominąć też innych wydarzeń, którymi nas LIWIEC obdarował jak wizyta w założonym przed laty przez Profesora Marka Kwiatkowskiego Skansenie polskich dworków we wsi Nowa Sucha, czy też wędrówka po średniowiecznych wałach obronnych słowiańskiej osady w Grodzisku lub ciepła herbata w deszczowym dniu na zamku w Liwie. Do wspaniałych wydarzeń należała też przede wszystkim wodna stanica w Zaliwiu-Szpinki z niezwykle zaangażowaną i przemiłą załogą pod wodzą Piotra Banasika, jego siostry Izy i szwagra. Nie wyobrażam sobie bez pomocy tych trzech osób i wcześniejszego rozeznania trasy przez Andrzeja Świątkowskiego ogarnięcia problemów naszej gromady.
Wspaniałym wydarzeniem była też autorska prezentacja debiutu literackiego Beaty Sikory (POETKI) i jej adwersarza Józefa Olki.
Niezwykła fantazja tych obojga, rozpoczęta jeszcze przed CORONĄ. Nie ma dzisiaj miejsca i czasu by zacytować ich wersety,(chyba, że zrobi to autorka sama), wersety czasem pełne troski i często fajnego, prawdziwego humoru. Zróbcie to sami zaglądając do tej książki.
Teraz trochę z innej beczki o wydarzeniu innego kalibru, który mnie dotknął i zasmucił.
KAJMANa cechowała zawsze tolerancja dla wszystkich i wszystkiego co nie mieściło się w światopoglądzie jednych a innym przysparzało radość i powód do dumy. Tak było od początków naszej długiej, wspólnej historii.
Od przeszło roku jesteśmy tak jak wszyscy na naszym globie nękani Pandemią i argumentami o konieczności szczepień. Narracja tego problemu przekazywana przez oficjalne i tzw. społecznościowe środki przekazu doprowadziła do ostrego podziału ludzi na całym świecie na tych co wierzą w to co w telewizorze i na tych, którzy czerpią informacje z innych źródeł, lub po prostu się boją, bo kiedyś szczepionkę na grypę o mało co życiem swoim nie przepłacili, lub mają inne zdrowotne powody do nieakceptacji.
Przysłuchując się dyskusjom na ten temat przy ognisku na LIWCU z przerażeniem stwierdziłem, że te kilkanaście miesięcy pomiędzy OBRĄ co była niedobra a LIWCEM co nie był leniwcem podzieliły KAJMANa na dwa zaciekle walczące ze sobą oraz wrogie sobie plemiona Tutsi i Hutu z Ruandy. A tu Polska przecie. Stuknijcie się więc proszę w głowę. Wszyscy mamy tylko jedno życie. Nie narażajcie swoim zacietrzewieniem tradycji klubu, bo nie warto. Bardzo Was o to proszę.
Jednym z ostatnich zarejestrowanych przeze mnie wydarzeń w deszczowy wieczór na LIWCU była bardzo ciepła, bardzo interesująca relacja Agaty Wojciechowskiej (AGIS) z jej podróży do indiańskich szamanów w Boliwii. AGIS już od dawna porusza w dyskusjach na swoich spotkaniach różnice istniejące w przestrzeni mentalnej, niematerialnej. Jej osobiste doświadczenia z praktyk, na które sama się godzi i którym się poddaje przekazują świadectwo o istnieniu innego bogatszego we wrażenia oraz innego sensu bytu.
Nie. AGIS nie jest narkomanką. AGIS nie cierpi też na schizofrenię. AGIS jest normalną, dbającą zawsze o swój interesujący, zewnętrzny artystyczny wizerunek atrakcyjną kobietą, która znalazła dla siebie i być może i dla wielu z nas inną od powszechnie przyjętej interpretację na to jak można być szczęśliwym.
Kochani. Na tym moją relację o wydarzeniach na LIWCU kończę. Dziękuję ich wszystkim autorom.
Tych wydarzeń było jednak znacznie więcej niż te o których wspomniałem. Każdy z Was doświadczył inne i mógłby do tych moich dodać przynajmniej kilka takich, których ja nie zarejestrowałem. Możecie podzielić się nimi z nami na dzisiejszym spotkaniu na Jurze, w Podlesicach lub w przyszłości pisemnie.
Na koniec pragnę podziękować naszej wspaniałej i radosnej oraz (SERDECZNEJ) Dorci Opałka za jej organizacyjny wysiłek związany z LIWCEM-2021, w tym też z dzisiejszym naszym spotkaniem. Niestety sama nie może być dzisiaj razem z nami. Wielka szkoda.
Pragnę też podziękować GLIŹDZIE za jego starania w poszukiwaniu najlepszego miejsca na nasz dzisiejszy wieczór oraz jutrzejszy poranek, t.j. jego propozycję oddania jutro hołdu trzem niezwykle wartościowym ludziom, przyjaciołom, którzy przedwcześnie odeszli. Dla MATKI (Róży Cichy) oraz J Vorraeitera (GUCIO), „brata łata” grotołazów i przyjaciela Krzyśka Mazika (GLIZDY), jak również wspólnego nam KAJMANom Jurka Jakubka (ŚWISTAKA), których uhonorujemy jutro zaduszkową wizytą pod jaskinią oraz w jaskini, t.j. w Jaskini „Wiktorówce” pod Kostkowicami.
O minionym życiu MATKI i GUCIA opowiadają w „Wiktorówce” już od dwóch lat dwie pamiątkowe tabliczki. Jutro obok tych dwóch pamiątek, na jednej ze skalnych ścian, jeśli tylko pozwolą nam na to tam śpiące nietoperze umieścimy następną. Tabliczkę ŚWISTAKA.
26.10.2019 wmurowanie tablic pamiątkowych w Jaskini „Wiktorówka” ku pamięci MATKI i GUCIA
Zapalimy też tym trzem co odeszli świeczkę, bo tak na zaduszki trzeba. Ten znicz zapalimy jednak w „Wiktorówce”‚ też i tym , którzy w tej jaskini jeszcze swoich, upamiętniających ich życie tabliczek nie mają, a z nami byli i już nie są; Eugeniuszowi Bieniasowi (EUGENIO), Jasiowi Nowakowi (POTRZEBNY), Andrzejowi Zajuszowi (ZAZA), Wacławowi Korabiewiczowi (KILOMETR), Henrykowi Krzemińskiemu (TELEWIZOR), Markowi Winiarskiemu (KACZOR), Wojtkowi Kossowskiemu (CHOLERNIK), Tadeuszowi Ginko (WAŁKOŃ), Małgorzacie Rutkiewicz (BABKA), Olkowi Kowalskiemu (ŚWINTUCH), Andrzejowi Weidnerowi oraz Adamowi Monsiolowi (HULOK).
W tym niezwykłym zaciszu płomyk będzie im rozświetlał mrok bardzo długo. Tak długo, jak długo nasza pamięć o nich, o tych co odeszli pozostanie.
METER
„Zajazd Jurajski”, Podlesice, 06.11.2021
4 Replies to “LIWIEC-2021 nie był leniwiec. Wydarzenia”
Can you be more specific about the content of your article? After reading it, I still have some doubts. Hope you can help me. https://accounts.binance.com/es/register?ref=OMM3XK51
What i do not realize is in fact how you are no longer actually much more wellfavored than you might be right now Youre very intelligent You recognize thus considerably in relation to this topic made me in my view believe it from numerous numerous angles Its like men and women are not fascinated until it is one thing to do with Lady gaga Your own stuffs excellent All the time handle it up
I was recommended this website by my cousin. I am not sure whether this post is written by him as nobody else know such detailed about my trouble. You are amazing! Thanks!
Normally I do not read article on blogs however I would like to say that this writeup very forced me to try and do so Your writing style has been amazed me Thanks quite great post