SPŁYW STULECIA REGA 2023. SPOTKANIE POSPŁYWOWE
Drodzy przyjaciele, uczestnicy Spływu Stulecia „REGA-2023”
Te kilka dni na rzece REGA mamy już dawno za sobą.
Rega to piękna rzeka. Zachwyca rozmaitością trasy i nurtu, który przyspiesza i zwalnia, tarasuje przeprawę powalonymi w poprzek pniami drzew, co lubimy, czaruje zielenią brzegowej wodnej czy też podwodnej roślinności oraz ciszą, ciszą natury bardzo i to bardzo rzadko przerywanej odgłosem spalinowych wydechów silników urządzeń mechanicznych do koszenia trawy czy też większych do rolniczych zbiorów oraz tego samego, równie groźnego dla natury wydechu (zgodnie z opinią EU),… t.j. od wcinających trawę na pastwiskach nad rzeką krów.
Było więc wszystko jak przystało na „Spływ Stulecia“, czyli prawie cacy, czyli prawie wszystko OK.
Było tak rzeczywiście, bo uczestnicy to grupa dobrze zgrana. Obsługująca nas transportowo i lokalizacyjnie Firma WikingRegi zadbała o nasze potrzeby na sto dwa.
Zabrakło jednie więcej promieni słońca, tak jak niestety było to kiedyś, wcześniej na LIWCU-2021.
Narzekania jednak nie było.
Nasze spotkania były i będą zawsze spotkaniami z przyjaciółmi, takimi których można nazwać prawdziwymi.
Spotkania gremialne na wodzie, czy przy ognisku oraz indywidualne w grupach małych, są ważne być może i nie tylko po to, by oderwać się od codziennego ciśnienia osobistych problemów oraz z nadawanych w mediach i w sieci przekazów, ale też i po to by przynajmniej przez chwilę dostrzec piękno konfiguracji cumulusów lub ich agresywnych „braci terrorystów” nimbostratusów, chmur deszczowych na niebie, po to by cieszyć się później po ich ataku błękitem nieba i promieniami słońca nad głową. Takiego „urządzenia” – jakim jest serce, które to czuje, raduje się, czasem wnerwia się i buntuje, sobie i innym współczuje, ale najczęściej i obcym w biedzie pomaga, takiego serca ta wchodząca na scenę sztuczna inteligencja z ChatGPT jeszcze nie ma i mieć nigdy nie będzie. (To taka krótka dygresja o pulsującym sercu KAJMANa).
Każdy z nas ma ich tysiące. Tysiące myśli o tym co jutro przyniesie.
Co jutro ten niepokój na świecie nam przyniesie.
AKADEMICKI KLUB WŁÓCZĘGÓW KAJMAN w ramach obchodu stulecia założonego w 1923 roku w Wilnie KLUBU WŁÓCZĘGÓW spotkał się w dniach 29.07.2023. – 05.08.2023 na rzece REGA.
W Spływie Stulecia nie mogli niestety ze względu na przejęcie obowiązków w innej przestrzeni materialnej uczestniczyć założyciele Klubu w Wilnie Teodor Nagurski i Wacław Korabiewicz (KILOMETR)
Wacław Korabiewicz urodzony 05.05 1903 obchodziłby chętnie swoje okrągłe 120 urodziny z nami na rzece REGA. Niestety Święty Piotr, znając jego słabość do napojów z Tarniny czy Derenia w trosce o jego zdrowie nie wydał mu na tę okazję przepustki. O losach innych wileńskich Włóczęgów, t. j. jak tam było na granicy pomiędzy ziemią i niebem i jak im się na nieboskłonie podoba informacji jeszcze nie mam. Nie mam o Czesławie Miłoszu (JAJO) ani o Pawle Jasienicy (AMORKU) ani o innych. Ale chyba jest im dobrze, bo były to chłopaki nie tylko z JAJEM tym jednym jedynym, z tym klubowym miłoszowym, lecz też z tym drugim posiadanym osobiście.
Ich wileńscy następcy, n.p. Jula Wasilewska (MINISTRA) przebywała w czasie Spływu REGA 2023 w Krakowie i Zakopanym, więc nie mogła. Jej Brat Daniel (DRWAL) utknął gdzieś w Szwajcarii. Edward Griszin przygotowywał najważniejszą uroczystość swego życia, czyli ślub i Wesele w Wilnie. Kasia Bitowt (POEZJA) też przepraszała, że nie może.
Na spływie brakowało mam oczywiście MATKI, chociaż mieliśmy wrażenie, że MATKA (Roża Cichy) z nami stale była. Zadbała o nas pogodą, której prognozy ignorowała. Tak na prawdę zlało nas solidnie na wodzie tylko raz piętnastominutową sikawicą. Fizycznej obecności MATKI jednak brakowało i zawsze brakować nam będzie.
Przed spływem dotarła do mnie też informacja od wnuczki założyciela Klubu Wacława Korabiewicza, Agathy Raciążek-Korabiewicz, mieszkającej pod Paryżem, niedaleko swojego ojca, Andrzeja, z którym przed laty, po śmierci Marysi, żony KILOMETRA długo utrzymywałem sporadyczne kontakty. Agathe, mimo tego, że urodzona we Francji włada językiem polskim. Jest „dizajnerką” pracującą dla teatru oraz innych instytucji. Nowoczesna technika komunikacji pozwoliła nam się krótko przed spływem spotkać na „wideoczacie” Rozmawialiśmy ze sobą prawie przez godzinę. Agathe chciała z synem przyjechać na REGĘ ale inne terminy z przyjaciółmi w Polsce w rezultacie jej to uniemożliwiły. Obiecała jednak w przyszłości spotkać się z KAJMANEM.
Przed spływem dotarła do mnie też inna ważna wiadomość, od Waldemara Szełkowskiego (JEŻYKA), członka wileńskiego klubu historyka i autora naukowego opracowania o rozwoju idei Włóczęgów przed wojną i po niej, w wydanej przez niego w roku 1999 książce „Klub Włóczęgów Wileńskich“.
Waldemara poznaliśmy spotykając się z nim krótko przed północą 01.05. w Restauracji KAJMAS podczas bardzo ważnej wizyty KAJMANa w Wilnie w roku 2010, podczas której w Kościele dominikańskim pod patronatem ”Świętego Ducha“ ksiądz Viktoras Bogdaviczius odprawiający mszę dla zamieszkałej tam polskiej społeczności poświęcił wykonaną przez Krzysia Popławskiego z litewskiego dębowego drzewa wyrzeźbioną kopię włóczęgowskiej LAGI „Staruszki“, i od tego dnia (02.05.2010) symbolu obu naszych organizacji na Litwie i w Polsce. Krótka notatka Waldemara Szełkowskiego, którą przed spływem otrzymałem zmroziła mi serce. „Klub Włóczęgów Wileńskich został w tym roku „zlikwidowany“- napisał mi Waldemar i nic więcej. Zlikwidowany????. Jak to możliwe? Obecnie likwiduje się na świecie niewygodnych oligarchów i niewygodnych dla politycznych mafii członków organizacji. Dla czego więc Włóczęgów z Wilna ?- ciśnie się do głowy pytanie. Następne pytanie to; co stało się z historyczną stuletnią „LAGĄ-Staruszką”?, albo inne czy oznacza to też, że KAJMAN pozostał jedynym spadkobiercą tradycji wileńskiego Klubu?
Przekazałem te pytania Waldemarowi. Na razie pozostają jednak one bez odpowiedzi.
Wracam myślami do Spływu Stulecia REGA-2023.
Zgodnie z listą uczestników wzięło w nim udział 50 osób.
Nie zameldowała się Karolina Wilgus (ZŁOTA RYBKA) ze swoimi międzynarodowymi przyjaciółmi. Nie uczestniczyli tym razem również Dorota Wilgus (MODELKA) i Jurek Wilgus (RZEŹBIARZ). Przed spływem wysłałem do nich list by wygładzić narosłe na WDZIE-2021 niepotrzebne i wynikające z braku odpowiedniej komunikacji, animozje.
Na moje słowa nie otrzymałem odpowiedzi.
W spływie nie uczestniczył też mimo zgłoszenia się Szymon KUŚ (ORNITOLOG), student wydziału biologii i jednocześnie historii, bardzo wartościowy, ambitny oraz kompetentny facet, mający przed sobą wiele możliwości dokonania odkryć przełomowych dla nauki, i rozpinający jak pająk sieci swojej wiedzy. Podziwiam jego młodzieńczą energię, którą być może trochę rozprasza, a której w przyszłości zapewne marnować już nie będzie.
Nie pojawili się na spływie też GLŹDZINA i GLIZDA.
Krzysiu i Ola Mazikowie omijają dużym kołem takie duże zbiorowiska ludzkie, o co pretensji mieć nie można, ale na „Spływie Stulecia“ chyba jednak pojawiliby się, jak sądzę, przynajmniej na chwilę, gdyby nie zaplanowana wcześniej u GLIZDY operacja.
Lista tych przyjaciół oraz budujących historię klubu oraz naszych spływów w przeszłości, tych których nam teraz brakowało jest długa (n.p. Jurek Ponejko (POLIPONEROS), Andrzej Taraszkiewicz (RYBOŁÓW), Agnieszka (WILEJKA) i Dawid (SERCE) z Cichych, Ala (MĄDRA), Jasiu (SZCZĘSCIARZ) i Agnieszka (NIEZAPOMINAKJA) z Koenigów, Roman Mirek (FERDYNAND / MECENAS), Marek Kuś (PĘDZEL), Grzesiu Krzemiński (HENRICI) z mamą Elą (ANTENKĄ), Dorota Biłka,(DIR), Maciek Kokoszka (KOKOS) młodzież Elsnerów i inni.
Rekompensatą były nieoczekiwane wizyty bliskich nam osób w ostatnich dniach spływu na zaplanowane w Trzebiatowie skromne uroczystości stulecia.
Zaskoczyła nas nią Krysia Szymik – Taraszkiewicz (RYBA), Olek Zajusz (?) z żoną Grażynką, Bogdan Michalski (NOWORODEK), pierwszy Rektor w historii Klubu Włóczęgów z żoną Lidką oraz Jaremi Gawinek (PANHRABIA) z Grażynką Urban (GAWINKOWĄ).
Był to ich niezwykle sympatyczny gest i ukłon dla LAGI i historii stulecia.
W nagrodę za ich wysiłek otrzymali oprócz uścisków radości powitania okolicznościowe koszulki „REGA 2023, Spływ stulecia”.
Nad projektem tej jubileuszowej koszulki pracowało dwóch artystów. Mieszkający w Berlinie Christoph Woźniak, student „Medialnej Informatyki” oraz Miłek Kierc z Wrocławia, który całość graficznie sfinalizował.
Christoph postanowił na tą wyjątkową okazję zrezygnować z możliwości komputerowego kreowania obrazu i zabrał się do przedstawienia swoich wrażeń zaczerpniętych z pobytu w gronie spływowym w przeszłości z KAJMANem pędzelkiem na sztaludze napiętym płótnie. Trwało to dobre kilka dni, zanim wyłonił się na niej obraz. Oczywiście w centrum jest kajak a obok diabelskie ogniska płomienie, przy których pazerny na muzykę i gremialne śpiewy Kajman w błyskawicznym rzucie z nurtu pragnie swoją groźną, zaopatrzoną w ostre zęby paszczą ratować gitarę jako instrument do scalania a nie do dzielenia. Głowę Kajmana obciąża jakiś pojemnik przypominający flachę, flachę może wypełnioną tarniówką, może też i dereniówką, płynem o krwistym zabarwieniu, tak jak krew, która każdemu z nas jest potrzebna i nieodzowna na wodzie oraz podawana w procedurze transfuzji na GULA. Szyję tego niezbędnego naczynia dusi „Sznur jedności“, uwiązany na LADZE nieodłączny atrybut przyjaźni. Sama LAGA taka dziwnie chuda jakby zmizerowana i załamana. Ciągną ją i napinają jej wytrzymałość do granic jakieś zielone ludziki, których coraz więcej teraz na świecie. Być może jednak są to tylko kiszone ogórki Adama Woźniaka (MOTYKI) oferowane do degustacji na spływie WDA-2022. Tak czy owak KAJMAN poddać się i zakończyć swojego istnienia nie zamierza. Pod łukiem LAGI Christoph namalował zieloną polanę i stojące na niej namioty. Tam i tak też może stać nasz dom.
To oczywiście tyko moja interpretacja wizerunku Kajmana namalowanego przez Christopha. W programie obchodów „Stulecia” na REDZE przewidziana była gremialna satyryczna krytyka jego dzieła. Niestety do niej nie doszło. Jeśli ktoś z uczestników miałby na ten temat inną wizję interpretacji, proszę do mnie napisać. Christoph też się z niej bardzo ucieszy.
Trzebiatów (przed wojną Treptow) był miejscem spotkania uczestników Spływu stulecia w sobotę 29.07.2023 na kajakowej przystani zarządzanej przez Pana Marka Kwiatkowskiego, byłego zawodowego żołnierza miejscowej jednostki. Dwie wiaty, dwa paleniska dla ognisk, kominek pod dachem loggii i obszerny punkt sanitarny z ciepłą wodą co z natrysków i z kranów umywalek wycieka. Porządek jak przystało na dowódcę garnizonu wzorowy, teraz mącony gromkimi okrzykami powitań dla przybywających jednego po drugim z Kajmanów. Gromkie śpiewy po zapadnięciu zmroku przy ognisku. Dziwiło to, że niebo jeszcze czyste ugwieżdżone. W przepowiedniach pogody z zachodu nadchodziło już jednak „zimno i mokro“.
W niedzielę 30.07.2023 punktualnie o godz. 10:00 z Trzebiatowa zabiera nas autobus i wiezie nad brzeg REGI w pobliżu wsi Lisowo (przed wojną Lietzow). Osobnym transportem jadą za nami nasze kajaki namioty, materace, śpiwory, kuchenki na gaz, kiełbasy, sery, chleb oraz makarony.Napoje jednak nie.
Te każdy uczestnik w obawie o możliwość nadejścia suszy czy gradu lub ulewy, tuli w swoich ramionach jak ostatnią deskę ratunku. Perfekcyjna organizacja transportu przez firmę WikingRegi sprawia, że wszyscy mają miejsce w kajaku i tylko jeden pozostaje pusty na brzegu, tylko jeden odtransportowany zresztą z powrotem do Trzebiatowa. Nadzwyczaj uprzejmy opiekun transportu firmy WikingRegi Pan Darek Kopeć tłumaczy nam jak nowicjuszom jak zakładać kapoki i gdzie przekroczyć zaporę, przed którą się znajdujemy, przenoską po stronie prawej.
Potem już w nurcie REGI będziecie mieli kilka „zwałek” – mówi.
Bez problemu przejdziecie – dodaje uspokajająco Pan Kopeć.
Chodzi tu oczywiście o powalone w poprzek nurtu drzewa.
Po przenosce za zaporą siadamy na rzekę.
Już po pięciu minutach, może po dziesięciu metrach, może kilometr dalej za zaporą pierwsza „zwałka”. Ani pod spodem ani nad nią przejść się nie da. Jacek Bera (PŁETW) z wnukiem Jackiem Kokoszką (DŻEK) ryzykując wpadnięcie w topiel stają na wystające spod wody pnie drzewa i przeciągają przez nie kajaki, jeden za drugim. Jeden za drugim i tak przeszło dwadzieścia razy. PŁETW po tym akcie krwawi z rany na nodze prawej, bo zdziera sobie skórę do mięśni, ale medycznego zaopatrzenia odmawia argumentując jako lekarz z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem, że do tej pory nigdy zewnętrznie się nie dezynfekował i zawsze po tym było dobrze.
No i wybierz się tu pacjencie do takiego doktora.
Takich zwałek w pierwszych dwóch dniach spływu było sporo. Przenosek do końca przynajmniej dziennie jedna. Pomocnymi bohaterami przepraw przez powalone drzewa byli jak zwykle oprócz Jacka Bery, Leszek Pałka (KOLOPACZ) z Marysią Raszeja (NAJNOWSZĄ) oraz i Robert Nowakowski (ROZWAŻNY) z żoną Marleną (TEŚCIOWĄ), jedną z licznych teściowych Ryśka Jamy (SARMATY), których on panicznie się boi i z tego powodu nie wsiada do kajaka salwując się ucieczką do świątyni własnego spokoju, która tym razem, na „Spływie Stulecia” zakończyła się na SIORze w Gryficach z powodu potknięcia się wiernego na jednym z ze stopni świątyni jego ołtarza.
Bohaterami tych przepraw przez powalone drzewa i zapory byli bez wyjątku wszyscy uczestnicy spływu REGA-2023. Niektórzy jednak szczególnie.
Do nich należeli; Marek Panek (NARYBEK) z przyjacielem dopiero co importowanym z Australii, Jackiem Małeckim, którego natychmiast spontanicznie okrzyczano (KANGUREM). Należeli też do nich nowicjusze Mirek Banasiewicz, Anne Vogel z synami Fiedrich von Teutul und Johan von Teutul z Saarbruecken ze swoją bliską przyjaciółką Stine Täubert z Lipska oraz „młode Woźniaki“ (Marta, Jan, Thomas i Christoph łącznie z Magdaleną Hannesen i jej ojcem Juliusem), należących pod rodzinne skrzydła MOTYKI.
Marek Panek (NARYBEK) wypełniał już od pierwszego dnia kajak swoją dobrze zbudowaną osobistością ponad normę jego wytrzymałości. Na dodatek wsadził do kajaka jeszcze KANGURA.
KANGUR wprawdzie był już mocno wychudzony dietą wysuszonych słońcem australijskich stepów, ale nawet te jego żałosne kilogramy zsumowane z mięśni i kości były dla odporności i wyporności łódki graniczne czyli mocno przesadzone. Pomyślałem wtedy, że to nie może się udać i do tej pory nie wiem jak im się to udało, …jakim cudem NARYBEK i KANGUR przez te powalone drzewa, te „zwałki” bez wtopienia się w topiel się przedostali.
Należą się im za to huczne brawa.
Mirek Banasiewicz zdradził nam szczegóły swojej zawodowej przeszłości jako statysta w wielu filmach. Jego charakterystyczna twarz
i sylwetka pasowała reżyserom do sekwencji filmów o naszym wodzu i sekretarzu polskiej partii robotniczej w latach siedemdziesiątych Edwardzie Gierku ale też i do filmów o wątpliwych bohaterach, bo generałach SS z czasu drugiej wojny światowej.
Sympatia uczestników „Spływu Stulecia” do polskiej historii narzuciła oczywiście jednoznaczną decyzję. I tak oto Mirek na spływie stał się (EDWARDEM).
W niedzielę 30.07.2023 dopływamy szczęśliwie REGĄ do miejscowości Płoty (przed wojną Plathe). Rozbijamy namioty w pałacowym parku pod wspaniałymi, liczącymi sobie kilkaset lat liściastymi drzewami, których pnie płożą się początkowo w kierunku ziemi by po kilku metrach wykręcić jednak do nieba. Pałac należący kiedyś do rodziny Bismarcków, stosunkowo dobrze utrzymany, teraz siedziba polskiego urzędu, ale od kilku lat podobno wystawiony na sprzedaż za sumę nie przekraczającą średniej ceny domku jednorodzinnego w Niemczech, lub mieszkania M4 w Monachium, w Hamburgu czy w Berlinie. Przy okazji pytam Marka Kwiatkowskiego, dlaczego w takim razie za taką śmieszną cenę potomkowie Bismarcka go nie odkupią. Oni takich „daczy” na świecie na pewno mają sporo – pada odpowiedź. Zresztą przyjechali tu kiedyś. Zorganizowaliśmy dla nich kajakami taki sam spływ jak dla was na Redze. Młode i dobrze zbudowane chłopaki i dziewczyny. Stanęli już na pierwszej „zwałce” i dzwonili prosząc, by ich z stamtąd ściągnąć. A tam las przecie. Drogi żadnej. Drzewa karczować trzeba było.
W poniedziałek 31.07.2023 przepływamy odcinek Płoty-Gryfice.
W Gryficach (przed wojną Greifenberg) jeszcze poprzedniego dnia z Jackiem Berą sprawdzam możliwość noclegu na tamtejszym polu namiotowym. Niestety dla 37 namiotów miejsca tam nie ma, więc decydujemy, że powrócimy po dopłynięciu do Gryfic z powrotem do parku pod pałacem Bismarcka w Płotach, gdzie jest nastrojowo i sympatycznie oraz gdzie nam nikt nie przeszkadza, bo jesteśmy tam sami, we własnym gronie.
Na trasie z Płot do Gryfic znowu jedna „zwałka” za drugą. Pojawiają się jednak urozmaicenia. Na przykład na czterdziestym piątym kilometrze zapora, więc przenoska. Transport kajaków przez wąską leśną ścieżkę następuje sprawnie. Zrzucamy kajaki na wodę. Nikt wcześniej jednak nie zauważa, tej stojącej jak byk nad wodą tablicy „Bariera elektryczna dla ryb. Zakaz wchodzenia do wody przez ludzi i zwierzęta. Urządzenie pod napięciem“. Dopiero po przepłynięciu kilku metrów zauważamy wystające z wody jakieś części urządzeń elektrycznych. Nikt z uczestników „pokopany” jednak nie zostaje.
W dalszym biegu rzeki czekają nas slalomy pod powalonymi drzewami. Wysokie klify jak kiedyś na Litwie. Urocza prawdziwa i nie skażona cywilizacją natura. Woda przejrzysta do dna. W niej zielone, w przebłyskach słońca wodorosty, jak już słońce po deszczu wychodzi. Cisza mącona jedynie przez spadające z wioseł krople wody.
Z Gryfic wracamy autobusem firmy WikingRegi tam, gdzie pozostawiliśmy swoje namioty, czyli do parku pod bismarckowskim Pałacem w miejscowości PŁOTY. Wieczór przy ognisku. W nocy pada deszcz i grzmi, ale niegroźnie. Agata Wojciechowska (AGIS) pływa następnego dnia w powietrzu radośnie na zawieszonej wysoko na gałęzi wielowiekowego drzewa huśtawce, tuż nad rzeką.
AGIS płynie dużymi wychyłami tam i z powrotem. Płynie też zakolami na lewo i na prawo. Podążające za nią jej długie włosy i przeozdobne jak zawsze odzienie falują w powietrzu sprawiając wrażenie lotu czarownicy na miotle.
We wtorek 01.08.2023 prognozy pogody są druzgocące. Nadchodzące z zachodu chmury obiecują 90% opadów i burze. Decydujemy się więc na przeniesienie stałej bazy do Trzebiatowa. Stanica kajakowa w Płotach sygnalizuje zresztą jakieś trudności z dostawą prądu. Gmina rachunku nie zapłaciła. Gospodarze stanicy dwoją się i troją by zapewnić nam funkcjonowanie pomp dostarczających wodę do łazienek i toalet Podłączają spalinowe agregaty. Leją w nie benzynę bez końca. Aby ich dodatkowo kosztami nie obciążać pakujemy manele i firma WikingRegi przewozi nas do siebie, do Stanicy Kajakowej do Trzebiatowa. Tego dnia we wtorek zakładamy tam u Pana Kwiatkowskiego obozowisko, jeszcze przed pierwszymi kroplami deszczu. Tam stać będą też nasze namioty już do końca spływu.
Dzień pierwszego sierpnia to od lat dziewięćdziesiątych zeszłego stulecia od obalenia i wyzwolenia się od PeeReLu to dzień poświęcony pamięci Powstania Warszawskiego. Spędzamy go od południa w Trzebiatowie. Niektórzy z nas wybierają się na rynek tego miasta, gdzie patriotyczna grupa rekonstrukcyjna inscenizuje na placu przebieg walki żołnierzy AK w Warszawie w pamiętnych dniach i tygodniach 1944 roku. Padają strzały od ubranych w niemieckie mundury z tego okresu, aktorów tego spektaklu w kierunku aktorów powstańców. W tle stoją niemiecki samochód pancerny, niemieckie działko przeciwlotnicze, ciężarówka do transportu rozstrzelanych ciał obrońców Warszawy oraz samochód Volkswagen „garbus” służący wówczas do wygodnego transportu niemieckiego dowódcy egzekucyjnego plutonu.
Na rynku stoi też kuchnia polowa z gorącą grochówką, którą po spektaklu widzowie mogą otrzymać darmo. Andrzej Tomczak (KOSA-NOSTRA) chwali jakość już przez siebie spożywanego produktu i wali do kotła po tym jeszcze dwa razy.
Po tym jak znikają rekwizyty i aktorzy oraz ich publiczność, to robi się cicho na rynku w Trzebiatowie. Słońce miło przygrzewa. Kupuję w restauracji „Korytko“, słynącej z doskonałej kuchni, a przede wszystkim z pierogów, kawę i siadam na stopniach znajdującego się obok, o tej porze już nieczynnego kantoru. Zapalam papierosa, rozglądam się, wodzę wzrokiem po odrestaurowanych pięknie kamieniczkach, po ratuszu. Potem patrzę na chodnik pod moimi stopami na którym zatrzymują się przede mną sandały i uprzejme pytanie „Proszę Pana, czy mógłby Pan poczęstować mnie papierosem?”
Wyciągam z kieszeni paczkę. Podaję. Pod słońce nie widzę dobrze twarzy człowieka. Ma Pan też ogień? – pada pytanie. Podaję. Okurzone stopy w sandałach siadają obok moich okurzonych stóp w sandałach na tym samym stopniu kantoru na rynku w Trzebiatowie.
Palimy przez chwilę w milczeniu.
Po chwili pada jednak pytanie.
– Pan jak widzę turysta?
– Tak – odpowiadam.
– A skąd – jeśli można?“
– A no z Polski, ze Śląska,…ale teraz z Niemiec – odpowiadam z odpowiedzią ociągając się trochę. Przez dłuższą chwilę siedzimy w milczeniu. Słońce jeszcze grzeje. Jest fajnie.
– No a w Niemczech to co. Co pan robi? – pada następne pytanie.
– Leczę ludzi. Jestem lekarzem. A Pan, czym Pan zajmuje się w Polsce – pytam.
– Jestem historykiem – odpowiada.
– Na uniwersytecie, czy nauczycielem w szkole? – pytam.
– Ani jedno, ani drugie. Jestem historykiem dla samego siebie i dla tych którzy chcą mnie wysłuchać – pada odpowiedź.
– I można z tego wyżyć ?- pytam. Zapada chwila milczenia, przerwana kolejnym pytaniem
– Czy mógłbym Pana poprosić o jeszcze jednego papierosa?
– Widział Pan co było na rynku dzisiaj? – pyta, gdy podaję mu ogień.
– Tych chłopaków i te dziewczyny z Warszawy co poginęli, to jest mi ich cholernie żal, …ale to było niepotrzebne i Polsce w niczym nie pomogło.
Słucha mnie Pan?
– Tak. Słucham. Ale dlaczego nie pomogło? – pytam.
– Nie pomogło ani w 1944 ani wcześniej, ani później i nie pomoże nam nic i nikt teraz bo te karty ustala i rozdaje zawsze pierwsza a nie trzecia czy czwarta liga, …bo my od czasu Paderewskiego nie mieliśmy nigdy i nie mamy nadal w zespole takiego jak on uczciwych, mądrych i oddanych Polsce graczy – otrzymuję odpowiedź od sympatycznego człowieka w sandałach, siedząc na schodach kantoru w Trzebiatowie.
W środę 02.08.2023 wyruszamy z przystani kajakowej w Trzebiatowie autobusem z przewodnikiem na zaplanowaną wycieczkę z po okolicy. Interesuje nas przede wszystkim to co najbliżej REGI. Nie jakieś tam Dźwirzyny, Rewale czy Kołobrzegi, albo inne miejsca turystycznego spędu. Szczęście mamy do przewodnika, dobrego znawcy okolicy Pana Mirosława Wójciaka też byłego towarzysza z czasów wojskowej służby, Pana Marka Kwiatkowskiego. Pan Wójciak prowadzi nas do zabudowań gospodarczych w miejscowości Gosław (przed wojną Gützlaffshagen) następnie do pałacu i kościoła w Rybokartach (przed wojną Ribbekardt) do wioski Cerkwica (przed wojną Zirkwitz), oraz do Gryfic (przed wojną Greiffenberg). Z Gryfic powracamy do Trzebiatowa
W Gosławiu witani jesteśmy w pięknie zadbanym rolniczym obejściu agroturystyki przez przemiłego gospodarza Pana Roberta Szymanowskiego i jego rodzinę, potomków polskich powojennych przesiedleńców z Białorusi. Co pozostawili tam, gdzie byli kiedyś, o tym nie rozmawiamy. Pan Robert nosi na głowie słomiany postrzępiony na obrzeżach kapelusz. W jednej ręce trzyma sierp, w drugiej na szczęście nie młot tylko kosę. Zaprasza nas serdecznie do wnętrza swojego nowego domu rodzinnego. Do kuchni ze starym piecem kaflowym i pomieszczeń mieszkalnych. Gospodarz prowadzi nas później na skrawek pola za domem, gdzie zasiał zboże, które o tej porze lata już dorodne. Pokazuje nam sierp i kosę oraz funkcję tych narzędzi, które dla młodych generacji odwiedzających jego gospodarstwo, (pewnie takich z miasta albo lepiej z zagranicy) są już mało znane. Ale przecież nie dla nas, dla dzieci Peerelu.
Najpierw za kosę łapie Marcin Zajusz (WODZIREJ), później Asia Mandla (TARNIANKA), dalej Ula Wilczek (BACA) oraz inni i rżną do ścierniska tę pszenicę lepiej niż stary kombajn ruski wiążąc ją ręcznie w snopki tak jak to kiedyś było i w pamięci pozostało. Zainteresowana tą pierwotną technologią zdobywania materiału na chleb powszedni, przybyła z Niemiec i tam urodzona Marta Woźniak też walczy z kosą i wychodzi jej to, jak na życiową premierę nie najgorzej.
Z pola trafiamy do przepotężnej stodoły, w której gospodarz zebrał wiele starych rolniczych urządzeń, dziś nie wykorzystywanych już do pracy w gospodarstwach, jak młockarnia czy żarna do mielenia ziarna oraz inne. Grześ Nogły (MISZCZ) obsługuje po mistrzowsku cep, narzędzie pozwalające oddzielić ziarno od kłosów. Grzesiu obsługuje je po mistrzowsku jak mistrz prawdziwy, po którym widać, że w swoim życiu już z wieloma „cepami” musiał mieć do czynienia.
Ze stodoły wędrujemy na poczęstunek do zabudowań gospodarczych. To miejsce, gdzie kiedyś zwierzęta miały swój dom, teraz zaadaptowano na biesiadną salę dla turystów lub dla miejscowych na ich okoliczności. Ławy i stoły drewniane na których gospodarze serwują nam swoje wspaniałe naturalne produkty, a nie te pochodzące z fabryk przemysłu spożywczego. Serki, bliny, miodziki, ciasta i domowa gorzałka. Zajadamy się, bo to rozkosz dla podniebienia. Marysia Nogły (MARYLA) i Tom Woźniak (MILIMETER) cierpliwie w starej, tradycyjnej bijance lub „maślnicy” tłuką kwaśną śmietanę do czasu aż nie stanie się ona masłem.
Na koniec zwiedzamy w Gospodarstwie rodziny Szymanowskich coś, co można byłoby nazwać ich prywatnym muzeum. Po stromych drewnianych schodach wspinamy się na poddasze, na strych, do pomieszczenia nad „salą biesiadną” gdzie w półmroku żarówki pod dachem leżą naczynia, przedmioty codziennego użytku oraz meble z zeszłych stuleci, zebrane w okolicy. W oko wpada mi niebieska emaliowana tabliczka z napisem „Pommersche. Feuer – Sozietät Stettin” instytucji założonej w 1719 roku w Szczecinie i działającej do 1945 roku oraz prawdopodobnie pełniącej wcześniej funkcję banku, później być może też agencji ubezpieczeniowej. W intrenecie można znaleźć informację, że niemieckie miasto Straslund pożyczyło kiedyś od niej dwa miliony „Reichsmark”. Historia samej niebiskiej tabliczki w muzeum rodziny gospodarzy datowana jest od 1919 do 1922 roku, czyli jest też już przeszło stuletnia.
Godna podziwu jest energia rodziny Pana Roberta, naszych gospodarzy, rodziny Polaków przybyłych tutaj z terenu obecnej Białorusi, którzy swoim zapałem, swoją pracą i swoimi nakładami finansowymi podtrzymują historię miejsca, które było im i nam kiedyś obce, ale należało przecież do ludzi być może prostych, być może wykształconych, obojętnie zresztą jakich, ale do ludzi z krwi i kości, obojętnie też, że mówiących obcym językiem, ale żywych istot ludzkich dla których opuszczenie własnego domu przez błędy polityków kraju, który przypadkowo zamieszkiwali było podobnie bolesne jak dla tych tutaj, przymusowo osiedlonych z za Buga.
W Gosławiu zwiedzamy jeszcze malutki kościółek, na którym w 2004 roku byli mieszkańcy wmurowali tablicę w języku niemieckim i polskim ze słowami ku „pamięci wielu pokoleń niemieckiej ludności parafii Gosław, którzy kościół ten wznieśli i który był ich ojczyzną…”
Z Gosławia jedziemy do Cerkwicy, gdzie na niewielkim wzgórzu, tuż za wioską stoi murowana studnia a przy niej obelisk z krzyżem i z napisem przypominający, że w tym miejscu „Biskup Otto von Bamberg, Apostoł Pomorza w latach 1124 i 1125“ dokonywał zbiorowego chrztu pogan. Przewodnik, Pan Wójciak prowadzi nas później pod piętnastowieczny gotycki kościół, teraz p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa. Pan Wójciak, jak na byłego zawodowego żołnierza wykazuje się niezwykłe szeroką wiedzą na temat historii oraz architektury i nie tyko kościołów, więc chyba dlatego zabiera nas z Gosławia do kolejnej miejscowości, do Rybokart do zabytkowego Pałacu z drugiej połowy XVIII w., rozbudowanego później w stylu angielskiego neogotyku i z ruin po wojnie odbudowanego przez Pana Józefa Zająca.
Pałac po przejęciu przez nowych gospodarzy jest pięknie odrestaurowany i przyciąga zapewne turystów, na pewno jednak artystów, którzy urządzają tutaj swoje warsztaty malarsko rzeźbiarskie, których dowodem są interesujące i pozostawione we wnętrzu pałacu oraz na zewnątrz dzieła sztuki. Pałac słynie też z dobrej kuchni, z której korzystamy siedząc w słońcu przy stołach rozstawionych na pałacowym tarasie oraz w ogrodzie. Miła gospodyni pałacu Pani Zając oraz uprzejma obsługa restauracji zapewniają ciepłą atmosferę.
W Rybokartach znajduje się też piętnastowieczny, zbudowany z kamieni polnych i cegły kościół, teraz pod wezwaniem św. Józefa Robotnika. Poświęcenie jego murów oraz wybór tego patrona w dniu 01.12.1945 brzmi trochę jak uśmiech nowej historii tego regionu, bo to w kilka miesięcy po zaprowadzeniu tam władzy robotników i chłopów.
Z Rybokart zabiera nas Autobus do Gryfic, gdzie trafiamy wreszcie na jakieś ślady polskiej historii. W czasach Mieszka I i Bolesława Chrobrego ziemie te na krótko były przyłączone do państwa polskiego. W 1119 lub w 1121 roku na ziemi gryfickiej miała miejsce bitwa pod Niekładem (znanym prawdopodobnie pod łacińską nazwą Naclam), w której polski król Bolesław Krzywousty pobił liczniejsze wojska Pomorza Zachodniego dowodzone przez książąt Warcisława I oraz Świętopełka. Obaj książęta zostali wzięci do niewoli. Świętopełk zmuszony został najprawdopodobniej do płacenia trybutu i przyjęcia chrztu. Wiemy to dzisiaj z pozostawionych zapisów tego biskupa Ottona von Bamberg, przed którego chrzcielnicą i pomnikiem, murowaną studnią przed godziną w Cerkwicy staliśmy. Według jego przekazu Otton „zastał wielki zniszczony gród (Naclam). Został on zrównany z ziemią po ostatniej bitwie z polskim księciem“. Otton opisuje ślady pogorzelisk i stosy szkieletów. Znaczy się przybył tam w kilka tygodni lub miesięcy po bitwie. Pisze o tym, że „znamienitsi rycerze polegli, lub zostali wzięci do niewoli, a na miejscu pozostali nieliczni chłopi, którzy obawiając się kolejnych ataków ze strony Bolesława III Krzywoustego przyjęli chrzest“.
I tak oto koło prawdy o historii się zamyka, w którym to nie on Otton von Bamberg zasługuje swoją misją chrystianizacji Pomorza na miano świętego, czy przydomek jako „Apostoł Pomorza“, lecz przez nas podziwiany za scalenie Polski w naród „bandyta” Krzywousty, który nie miał czasu, ani ochoty na to by w każdej pogańskiej wiosce zwoływać zgromadzenie i opowiadać o tym jaki to Pan Jezus Chrystus jest szlachetny i dobry.
Prawa miejskie przyznane zostały Gryficom w 1262 roku przez księcia dymińskiego Warcisława III z dynastii Gryfitów. Książęta tej dynastii, też nie byli aniołami. N. p. Kazimierz I wespół ze swym stryjem Raciborem uczestniczył w akcjach pirackich na wyspy duńskie. W 1157 roku książęta pomorscy walczyli jednak po stronie Księstwa Polskiego przeciw cesarzowi Fryderykowi Rudobrodemu (Barbarossie), a dwa lata później przeciw Duńczykom. Książe Warcisław III aby umocnić swoją władzę zachęcał do osiedlania się na swoich terenach przede wszystkim osadników holenderskich i duńskich. Z czasem przybyli na te ziemie również osadnicy z terenów obecnych Niemiec. Po śmierci księcia Bogusława XIV – ostatniego z rodu Gryfitów, w 1648 roku miasto zostało włączone do Brandenburgii i Prus.
Gryfice, tak jak i Trzebiatów są urokliwymi turystycznymi atrakcjami.Oba posiadają średniowieczne wieże i częściowo zachowane mury obronne, pieczołowicie odrestaurowane po skutkach ostatniej wojny. Imponujące są jednak potężne gotyckie kościoły, ten w Gryficach „Mariacki“, z przełomu XIII-XIV wieku i ten „Mariacki“ budowany prawie przez siedemdziesiąt lat (1303-1370) w Trzebiatowie.
W gryfickim kościele Kajman wpisuje się do księgi pamiątkowej słowami „Akademicki Klub Włóczęgów KAJMAN ze Śląskiej Akademii Medycznej obchodząc w tym roku (2023) 100-lecie swojej tradycji, płynąc z Lisowa do Mrzeżyna kajakami w dniach od 31.07.2023 do 05.08.2023 odwiedził Gryfice i Świątynię Bożą zaznajamiając się z historią i architekturą tego miejsca oraz prosząc o łaskę Bożą dla wszystkich ludzi.
Podpisali: METER, Teresa i Marcin Zajusz, Leszek Pałka, Urszula i Krzysztof Wilczek, Danuta i Fred Synosiowie, oraz Jacek Bera “
Atrakcją Trzebiatowa jest oprócz wałów obronnych i starówki jest pałac z początku XIII wieku, powstały na miejscu dawnej osady targowej jako murowany dom książęcy dla księżnej Anastazji wdowy po księciu pomorskim Bogusławie IV. Księżna Anastazja Mieszkówna była córką księcia wielkopolskiego Mieszka III Starego i wnuczką Bolesława Krzywoustego. W 1177 poślubiła w Gnieźnie owdowiałego księcia pomorskiego Bogusława IV w ramach sojuszu, czyli takiej koalicji pomiędzy książętami pomorskimi a księciem wielkopolski. A gotowało się tam wówczas bardziej niż teraz, w czasach dynastii PIS-u.
Jedną z lokatorek Pałacu w Trzebiatowie była też Maria Anna z Czartoryskich, księżna Württemberg – Motbéliard. Urodzona w 1768 roku w Warszawie, córka Izabeli z Flemmingów i ostatniego króla Polski Stanisława Augusta Poniatowskiego, z którym to jej matka miała romans w skutkach brzemienny. Ostatecznie dziewczynka została uznana za córkę przez męża Izabeli – Adama Kazimierza Czartoryskiego, pisarza, działacza politycznego, mecenasa nauki i sztuki, co pozwoliło jej się wychowywać w warszawskim Pałacu Błękitnym, …pałacu Czartoryskich na Powązkach. Majątek Czartoryskich przyciąga do Warszawy matrymonialnego germańskiego oszusta księcia Ludwika Wirttenberskiego potrzebującego kasy, za którego Maria Anna wychodzi za mąż w 1784 roku. Zaślubiny odbywają się w Siedlcach. Rok później małżonkowie osiadają w Trzebiatowie, gdzie Ludwik zostaje dowódcą miejscowego garnizonu. Czartoryscy dbają o wystrój wnętrz pałacu, którego najświetniejszym dokumentem jest wystrój sali balowej, gdzie zbierał się, jak pisze Maria Anna do swojej matki Izabeli „wielki świat“.
Po zdradzie interesów Polski i Litwy na korzyść Prus i Rosji w kampanii 1772 roku przez męża Księcia Ludwika Wirtterberskiego Maria wnosi o rozwód i powraca do Warszawy. Pozostałe lata spędza też w Wiedniu i w Paryżu, gdzie poznaje Adama Mickiewicza i Fryderyka Szopena. Umiera w 1854 roku w Paryżu. Pochowana zostaje w rodzinnym grobowcu w kościele w Sieniawie.
W trzebiatowskim pałacu spędziła też swe młodzieńcze lata urodzona w 1847 roku duńskiego pochodzenia Caryca Maria Fiodorowna, ulubienica Rosjan, piękna, inteligentna, wykształcona z niezwykłą kulturą osobistą, żona cara Aleksandra III i matka ostatniego Cara Mikołaja II, brutalnie zabitego wraz z rodziną na rozkaz Lenina w 1918 roku.
W czwartek 03.08.2023 autobus zabiera naszą „wiarę”, a Pan Kopeć ze swoimi pomocnikami kajaki i wywożą nas z Trzebiatowa w okolicę wsi Borzęcin (przed wojną Borntin).
Przed mostem drogowym rozpoczyna się kolejny odcinek trasy Spływu Stulecia, prowadzący dzisiaj do naszej stałej bazy w Trzebiatowie.
Po godzinie ulewa. Chowamy się pod drzewami. Pogoda jednak stabilizuje się. Wychodzi słońce. Rzeka też szykuje coraz mniej niespodzianek. Jest coraz szersza więc pojawiają się pierwsze próby „tratwowania” i gromkie śpiewy po „gulaniu”.
Po dotarciu do celu w Trzebiatowie zastajemy specjalnie przybyłych ze Śląska na naszą skromną uroczystość stulecia, już wspomnianych wyżej zasłużonych KAJMANów: Krysię Szymik – Taraszkiewicz (RYBĘ), Jaremiego Gawinka (PANHRABIĘ) z Grażynką Urban (GAWINKOWĄ) oraz Bogdana Michalskiego (NOWORODKA) wraz z żoną Lidką.
Uroczystości tego wieczoru są skromne. Spędzamy czas ze sobą pod loggią budynku stanicy WikingRegi poszerzonej dzisiaj o duży namiot.
Po odśpiewaniu „Kurdesza” rozmawiamy ze sobą siedząc przy palącym się kominku i przy drewnianych stołach, zajadając cateringowe pierogi ruskie i z mięsem na przegryzkę. Marcin Zajusz (WODZIREJ) intonuje zapisaną w formie „szanta”, historię Klubu KAJMAN. Wtórujemy mu w refrenie do prawie trzydziestu przez Marcina uchwyconych humorystycznie scenek wyjętych z naszego wspólnego klubowego życia w przeszłości. Po tej zbiorowej fazie wyśpiewanej euforii i brawach dla autora następuje nadanie statusu ZARODKA nowoprzybyłym uczestnikom i uczestniczkom naszych spotkań. Otrzymują go dzisiaj: Friedrich von Teutul, Johann von Teutul, Stine Täubert, Karolina Nogły, Anne Vogel, Mirek Banasiewicz, Jan Woźniak, Magdalena Hannesen oraz Jacek Małecki. Zarodki przemaszerowały przed zapalonymi pochodniami ze śpiewem „Płynie Kajman po wodzie” wokół okolicznościowego namiotu. Ich głowy ozdobiono beretami z białym kutasem. Następnego dnia do zarodkowego grona dołączył Thomas Woźniak.
Status ZARODKA wprowadził AKW KAJMAN na spływie na rzece LIWIEC w 2021 roku. ZARODEK jest sympatykiem Klubu, ale nie posiada klubowego imienia, chyba że naturalne lub specyficzne okoliczności tak jak n.p. w przypadku Mirka Banasiewicza, czy też Jacka Małeckiego już same narzucają, by jednego z nich nazwać EDWARDEM, a drugiego KANGUREM.
Podczas uroczystości jubileuszowych w dniu 03.08.2023 w Trzebiatowie podjęto próbę zmiany Klubowego Imienia u Noworodka Tomcia Woźniaka
z powodu już nadanego takiego samego imienia MILIMETR w przeszłości, jednemu z członków przedwojennego Klubu Włóczęgów Wileńskich. Propozycja nazwania go CENTYMETER spotkała się jednak z dużą dezaprobatą wspomnianego, w związku z tym odstąpiono od tego projektu, przyjmując jako słuszne połączenie wspaniałej tradycji obu instytucji, być może jako pomost w historii Włóczęgów zaznaczony tym wspólnym skromnym klubowym imieniem.
Piątek 04.08.2023 ostatni dzień z kajakami. Krótki odcinek od Trzebiatowa do Mrzeżyna (przed wojną Regamünde).
Przed wypłynięciem gimnastyka pod profesjonalnym okiem Marleny Nowakowskiej (ROMANCY) wykręca nam stawy i prostuje kości. Później wreszcie zbiorowa fotka, do zawdzięczenia tak jak w poprzednich latach Krysi Szymik (RYBIE), która w tej sprawie zaprowadzała zawsze partyjną dyscyplinę, i teraz też, dzięki jej niespodziewanej wizycie. Więc i berety na głowę się znalazły i okolicznościowe koszulki na piersi. Na fotografii brakuje jedynie Agaty Wojciechowskiej (AGIS) i inicjatora spływu na Redze Artura Szałast o klubowym imieniu (REX). Oboje już wczoraj Kajmana opuścili wyjeżdżając na festiwal ezoteryczno-muzyczny, organizowany gdzieś w centrum Polski.
Ostatni odcinek spływu jest krótki. Dzień słoneczny. Rzeka szeroka i wartko płynie, więc grzechem byłoby nie skorzystać z przyjemności „tratwowania”. Kilkadziesiąt wioseł postawionych na sztorc stawia opór dla wiatru dając posmak żeglowania. W tym czasie obsługa tratwowej kantyny dwoi się i troi rozdając napoje i skromne posiłki w postaci czipsów solonych lub pieprzonych, orzeszków z rodzynkami lub bez, kompozycji serów, najczęściej zakopiańskich tych podawanych w formie spaghetti. Nie brakowało oczywiście też i dań mięsnych takich jak kabanosy, które na tratwie konsumowane w tak doborowym towarzystwie smakują zawsze wybornie.
Po dopłynięciu do portu w Mrzeżynie Dorotka Opałka (SERDECZNA) otrzymuje zgodę na wypłynięcie na morze, więc kilka kajaków odrywa się od peletonu i wiosłuje w kierunku wolnej przestrzeni, w której horyzont z niebem się łączy.
Pierwsi, na dodatek jeszcze bez zezwolenia to Maja Wożniak (MAKOTKA) i Tomas Wożniak. Ich samowola nie doczekała się niestety jeszcze do dzisiaj za to karnego procesu oraz potępienia.
Za nimi już i z zezwoleniem podążyli Marta Woźniak i Julius Hannesen, Dorotka Opałka z mężem Mariuszem (GUCIEM), Christoph Woźniak, Wiesia Elsner (GAWROSZKA) ze swoim mężem Jackiem (BINDER), Anne Vogel z synem Friedrich von Teutul oraz jej przyjaciółka Stine Täubert z jej synem, znaczy się z synem Anne, czli Johannem von Teutul. Na morze wypłynęli też Beatka Pisarek (STOKROTKA) z mężem Aurelem (NATUREL) oraz Adam Woźniak (MOTYKA) razem z METREM.
Na morzu fala długa i łagodna. Silny prąd Regi popycha jednak w dal, pod horyzont. Z odległości wygrzewający się na plaży w Mrzeżynie turyści jawią się jak kolorowe kamyki na piasku.
Po powrocie z REGI i z morza do stanicy w Trzebiatowie zaskakuje nas swoją niespodziewaną wizytą zasłużony członek Klubu Olek Zajusz (?) z żoną Grażynką.
Przygotowujemy się do uroczystego jubileuszowego wieczoru, „Spływu Stulecia”, a tu nagle dociera do nas wiadomość o wypadku SARMATY.
Uroczysta atmosfera znika. Ula i Krzysiu Wilczkowie, Gośka Woźniak i Adam Woźniak jadą za karetką z Trzebiatowa do szpitala w Gryficach, by dopilnować postępowania tam pracujących swoich kolegów.
Na stanicy u Pana Kwiatkowskiego po tej wiadomości wesołe życie zamiera, zamyka się pod namiotami uczestników. Ożywia się dopiero po nadejściu wiadomości, że SARMACIE uszczerbek na zdrowiu nie grozi.
Gromadzimy się znowu przy kominku w loggi. Po odśpiewaniu KURDESZA opowiadam w skrócie historię Klubu Włóczegów Wileńskich i naszą KAJMANA. Wyświetlane są filmy z wyprawy kajakowej 1974 roku i film Jana Woźniaka z żeglugi po Grecji w roku 2022. Na stół wjeżdża okolicznościowy tort zamówiony przez Dorotkę Opałka w Gryficach a na którym, jak wyrzeźbione, znajdują się wszystkie atrybuty Klubu, LAGA ze sznurami braterstwa, kajak sunący na falach REGI i berety z żółtym kutasem. Za takie artystyczne i jednocześnie kulinarne dzieło musiała Dorotka zapłacić zapewne niebagatelną sumę. Ale cóż. Sto lat ma się tylko raz.
Z posiadanego przeze mnie śpiewnika Regionalnego Stowarzyszenia Służby Więziennej w Katowicach wybieram z Joasią Mandla (TARNIANKĄ) co pikantniejsze piosenki. Egzemplarz tego śpiewnika tego wieczoru jednak nagle znika przechwycony przez lepkie łapy jakiegoś antykwarycznego bibliofila. Za ten postępek draniu należy ci się ciemnica bez okien, więc i mój śpiewnik będzie ci tam niepotrzebny, więc oddaj. Proszę dzisiaj jeszcze po dobroci.
Sobota 05.08.2023 Trzebiatów-pożegnanie.
Nie mam głowy dzisiaj, by z Wami uczestnikami Spływu stulecia REGA-2023 pożegnać się jakoś bardziej uroczyście .
Śpiewamy KURDESZA. Życzę Wam spokojnej drogi do domu. NARYBEK i KANGUR otrzymują „Ordery Andrzeja Ciupka KUGLARZA“ za odwagę i na tym koniec.
(Dla przypomnienia Order ten został ustanowiony przez Andrzeja w 2021 roku i wytłoczony w mennicy w Salt Lake City (USA) gdzie KUGLARZ od przeszło czterdziestu lat przebywa. W latach siedemdziesiątych Andrzej Ciupek wspólnie z Adamem Paluchem (PRYMUSEM), z Markiem Winiarskim (KACZOREM), z Jurkiem Goniewiczem (CZARNYM ANIOŁEM) oraz Adamem Monsiolem (HULOKIEM) byli twórcami klubowego Kabaretu Melonik oraz organizatorami corocznych karnawałowych bali KAJMANA.
Przed dwoma laty Andrzej przesłał na moje ręce kilkadziesiąt egzemplarzy wytłoczonego za oceanem odznaczenia. Od tego czasu dekorowani są nim członkowie i sympatycy Klubu za szczególną kreatywność i wytrwałość w tworzeniu klubowej atmosfery i historii).
Marek Panek (NARYBEK) i Jacek Małecki (KANGUR) otrzymują przy pożegnaniu dzisiaj ten order dodatkowo za spryt i za odwagę podczas przepraw na REDZE przez „zwałki“
W tych ostatnich minutach naszego spotkania w mojej głowie kłębią się myśli, a przede wszystkim pytanie, czy za rok będziemy mogli się w tym gronie jeszcze spotkać. Te punkty na mapie Europy naszego spływu Lisowo, Płoty, Gryfice, Borzęcin, Trzebiatów i Mrzeżyno obecny Prezydent Federacji Rosyjskiej nazwał wczoraj terenami podarowanymi nam Polakom przez swego poprzednika Iosefa Wissarionowicza Dżugaszwili zwanego Stalinem. Zapowiedział nam, że on Putin stale będzie nam o tym przypominał, zapominając, że ówcześni goście Pana Iosefa Wissariononowicza w Jałcie z terenów polskiej Litwy, polskiej Białorusi oraz polskiej Ukrainy też jemu i jego następcom coś niecoś sprezentowali.
Ponad to Kanclerz Niemiec Kohl, już po obaleniu komuny też solidnie nawalił w sedes odmawiając ponownie, tak jak jego poprzednicy podpisania Traktatu Pokojowego z Polską, którego z tym naszym sąsiadem na zachodzie nie mamy do dzisiaj. Jedynie energicznej Premier Wielkiej Brytanii, Pani Margaret Thatcher (baby z tej pierwszej ligi) zawdzięczamy przynajmniej to, że Kohl, pragnący szybkiego zjednoczenia Niemiec pod jej szantażem; „albo zabezpieczenia dla Polski albo nici z Big Germany” ugiął się i podpisał przynajmniej „Układ o gwarancji granic”. Czy ten papier będzie miał w przyszłości znaczenie niepodważalnego historycznego dokumentu dla odwiedzanych przez nas teraz na Spływie Stulecia miejscowości Lietzow, Plathe,Gützlaffshagen, Ribbekardt, Zirkwitz, Greiffenberg, Borntin, Treptow czy Regamünde, nikt z nas tego nie wie i wiedzieć nie może, bo w celach i planach architektów tych ostatnich zawirowań na świecie połapać się jest trudno, a my przynajmniej od stulecia jesteśmy w drużynie pod trenerami, którzy w tej pierwszej lidze się nie ulęgli.
Opuszczając z moim bratem Stanicę w Trzebiatowie, jadąc w kierunku Dźwirzyna, gdzie na zaproszenie „młodych Woźniaków“ resztę tego dnia nad polskim morzem spędzimy, przypominam sobie piosenkę Czesława Niemena „Dziwny jest ten świat, gdzie mieści się wiele zła, lecz ludzi dobrej woli jest więcej i że ten świat nie zginie dzięki nim”…nucę tę piosenkę pod nosem. Adam przejmuje refren z NIE, NIE, NIE. Potem obaj wrzeszczymy NIE, NIE, NIE z całej mocy w duecie i robi się jakoś raźniej.
Dociera do mnie też przeczucie, że KAJMAN w następnym roku musi się spotkać i spotka się na pewno, albo w takim samym, lub w poszerzonym jeszcze, być może o studentów ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego oraz z Litwy gronie. Spotkamy się na Litwie albo w Polsce. Ale już dzisiaj mogę podać Wam ten termin, t.j. 03.- 10.08.2024.
Zapraszam też wszystkich zainteresowanych, tych co byli na spływie i tych, którzy tym razem na spływ nie mogli, na tradycyjne „Spotkanie Pospływowe” do znanego nam miejsca w Hotelu „Pustelnik” w Wiśle Małej w dniach 03-05.11.2023.
Szczegóły podam w następnych mailach.
Dziękuję wszystkim, uczestnikom Spływu Stulecia „REGA-2023” za obecność, za wspaniałą dyscyplinę i za rodzinną atmosferę, która i tym razem nam towarzyszyła.
Dziękuję tym wszystkim, którzy byli mi pomocni w finalizowaniu „Spływu Stulecia”; Dorotce Opałka, Arturowi Szałast, Krzysiowi Woźniakowi, Miłkowi Kiercowi i Leszkowi Pałce.
Dziękuję też firmie WikingRegi , Panom; Markowi Kwiatkowskiemu, Darkowi Kopeć, Mirosławowi Wójciakowi i ich kompanom z jednostki wojskowej w Trzebiatowie za perfekcyjną organizację naszego pobytu na rzece i poza nią.
METER.
25.09.2023