WEL był „very well”

WEL był „very well”


"Valerie nad Welem

Kilka nadwelskich klipów

To że WEL był „very Well”do tego nikogo z Was przekonywać nie muszę. WEL dał nam w cztery litery już pierwszego dnia brakiem wody pod kilem, dziesiątkami powalonych drzew. „Idzie Kajman po wodzie” śpiewaliśmy burłacząc kajaki od pnia do pnia następnego, tak z WĄDZYNA do SZCZUPLINY, klnąc jak popadło cholerami na organizatora tego spływu, co nas w te maliny wpuścił, …rzeki wodą nie napełnił i jeszcze te drzewa w nurt poprzewracał. A niechże go szlag trafi, skandowała młodzież ta co po sześćdziesiątce i ta co do trzydziestu dorasta. Wszyscy jednak dali radę, za co uznanie się należy. W końcu było w programie napisane, że to „odcinek trudny”. Zasnęli też po tym dniu wszyscy szybko i spali słodko. Nie było szans na ekscesy przy ognisku.

Następnego dnia odświeżeni i już bez wyrzutów płynęliśmy ze Szczupliny przez trzy jeziora Rumian, Zarybinek i Terczyńskie na pole namiotowe do miejscowości WERY. I te jeziora, gdzie wody dużo i miejsce pod drzewami WERY były „very Well”. Czaple białe na drzewach, kolonie Nenufarów na czystej wodzie i ta kobieta co tak spontanicznie kozy pod namiotami wypasała, główkę czosnku za dwa pięćdziesiąt, litr koziego mleka za więcej (ale też przystępnie) oferowała i ludowe oraz swoje z dzieciństwa znane śpiewki przy ognisku śpiewała, …to też było „very Well”. Przespóźnionym nocnym koncertem własnym narazili się jednak GLIŹDZINE i GlIŹDZIE, zakłócając ciszę nocną młodzi „londyńczycy” oraz MO-TYKA. Ten ostatni za swoje wybryki stanie wkrótce przed Kajmana sądem gwoli sprawiedliwości i porządku.

Z WERY do CIBORZA już się płynęło. Płynęło się prawdziwą rzeką. Drzewa na trasie po pierwszym dniu treningu były prawie jak „pikuś”. Wieczorem przy ognisku POLIPONEROS i WODZIREJ śpiewali świńskie piosenki. Niektóre dziewczyny dostały, być może rumieńce na twarzy, niewidoczne w mroku i w blasku palonego drzewa. W CIBORZU czekały wszystkie wygody. Woda ciepła od kwoty 2 do 5 zł, toaleta dla dobrego samopoczucia bez używania saperki. Było znowu „very Well”.

„Very Well” było też od CIBORZA dnia następnego. Dowiózł nas z CIBORZA autobus do skrzyżowania dróg w siole CHEŁST. Tam spod wspaniałego, ale zaniedbanego od czasów Niemca przez komunę Pegeerze płynęliśmy kajakami do Piekiełka odcinkami górskiej rzeki pomiędzy powalonymi pniami drzew, ostrożnie tak, by nie dać się nabić na czyhające na życie nasze ostre dzidy konarów, co GLIZDY o mało co nie zabiły. Wywróciły go jednak kamienie pod mostem bo płynął po prawej nurtu zamiast po lewej. Zgubił GAŹDZINY okulary. Pozbierał się jednak jakoś i wrócił do CHEŁSU na piechotę by ostrzec pozostałych. „Płyńcie po lewej pod mostem” – przekazał.
Odpowiedzialny zawsze, za wszystko i za wszystkich facet. GLIZDA.
Reszta popłynęła jak powiedział po lewej. Przeszła bez strat w ludziach i w sprzęcie. Co nie oznacza, że za mostem było łatwiej. Ale „nie takie strachy na lachy”, co były już po pierwszej próbie odwagi. Tam za mostem.
Kilka kilometrów dalej było prawie tak jak na Dunajcu, jak na Ptasim uskoku, przed zniszczeniem go zaporą. Było „very Well”.
Po Piekiełku dotarliśmy autobusem na pole namiotowe w miejscowości KULIG. Tam przy ognisku były dyskusje. Co Kajman zrobi jeśli wśród dziczy parku narodowego Piotra, czy Marka słabość dopadnie. Propozycje były zróżnicowane. Najbardziej realistyczna wydała się ta z wykarczowaniem lasu na lądowisko dla helikoptera i oznaczeniem miejsca nocą zapalonymi racami. Przyjmując tą propozycje, proszę by każdy z Was w przyszłości się do tego dostosował, t j. jedna siekiera i dwie race na kajak. Ranek w KULIGACH był zachmurzony. Bez słońca, które nadeszło potem niezapowiedziane. MO -TYKA rozpalił o świcie ognisko. WODZIREJ usiadł przy nim rankiem wygrywając na fujarce piękne melodie. Jego melodie niosły się przez dolinę do rzeki, którą w słońcu popłynęliśmy do MSZANOWA nad Drwęcą. Wszystko w tym dniu było też „very Well”.
Dziękuję wszystkim, którzy do WEL dotarli. Tym z Polski i tym co mieli najdalej i trochę dalej, tak jak Terenia Dudarewicz z Kalifornii, Kateri McDonald, Jurek Ponejko, Michał Ponejko z Kanady, Peter Marek, Jaremi Gawinek, Gośka Woźniak, Adam Woźniak i Janusz Smela z Niemiec, Krzysiek Irzykiewicz z Francji oraz Ewa Białogłowska, Karolina Wilgus, Aga Polak, Albert Muskała i Filip Kopczyński z Londynu.


Wyjechałem z MSZANOWA o 12:00. Do Monachium dotarłem następnego dnia, przez korki na trasie przed szóstą, nad ranem. Potem nie mogłem spać naładowany energią „very Well”, spotkania, z Wami, urywkami rozmów niedokończonych, ciepłem ogniska waszej szczerości i od lat darowanego dla nas wszystkich serca. Kilka godzin później pojechałem do Salzburga, do Jasia Koeniga, by tę Waszą energię, którą on teraz tak bardzo potrzebuje, jemu też przekazać.


Do zobaczenia po spływie.
Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie.

Wasz METER

361 Replies to “WEL był „very well”

  1. Cudowna wyprawa! Zazdroszczę początek przypomina trochę nasza wyprawę rzeka Kamczija w ubiegłym wieku. Tez szukaliśmy wody
    Ale Kajmanowcy zawsze dali rade pozdrawiam wszystkich Werwa

  2. Na Wel !
    Wel, Welu, Wele, działo sie wiele:
    jeden zdarł uda ,drugi miał udar,
    trzeci odciski od twardej łódki,
    czwarty miał pecha – zabrakło wódki,
    piątego palec u nogi wadził
    gdy na płyciźnie kajak prowadził,
    szósty poparzeń doznał w ukropie,
    a wszystkich gzy pogryzły okropnie.

    Wywrotka w wodzie kogoś trafiła
    kiedy się rzeka nieco wzburzyła,
    kozy na polu , wokół pokrzywy.
    zakręt za prosty, a mostek krzywy
    wychodka trudno szukać od rana.
    tych bolą barki, innych kolana;
    ale Osesek- Tom śliczne dziecię
    był najszczęśliwszym w całym świecie.

    Cóż, pisać o tym to marna sztuka
    gdy wszystko co wiesz , to z fejsbuka.
    Pewnie i więcej by się zdarzyło –
    ach! szkoda, że mnie tam z Wami nie było!

  3. Kochani,
    Juz dawno za Oceanem, a wciaz owiana cieplem Waszych serc, plomieni ogniska I rozgrzanych gitar.
    Co za spotkanie po 42 latach!!
    Nasze scementowane przyjaznie nie znaja barier czasu ani przestrzeni. Wsrod Was moglam raz jeszcze czuc sie jak zwariowany nastolatek po wielu latach spedzonych w kraju gdzie na codzien
    Musze zyc w ryzach nieskazitelnego profesjonalizmu.
    Dziekuje Wam za wszystkie serdecznosci, nie ustajaca pomoc w campingowych warunkach, w nawigacji trudnych tras, za dyskusje o zyciu , za pyszne poczestunki, wspolne drinki I spiewy.
    Za malo czasu aby wszystkich blizej poznac I pogadac z przyjaciolmi, nadrobimy na WhatsAppie I przy najblizszym spotkaniu.
    Specjalne Merci beaucoup dla Krzysia ktory dopial nasza eskapade do perfekcji, uchronil mnie od wybitego oka I obcietej glowy. Przekonal mnie ze za frywolnym “la vie est belle “ kryje sie Gentleman o sercu ze zlota.

    Usciski z dalekiej I smutnej bez Was Kalifornii,
    Z nadzieja na ponowne spotkanie,
    Kochajcie sie I trzymajcie sie zdrowo!

    Wasza bratnia dusza
    Renia Dudarewicz

Comments are closed.