Autor: Meter

SPŁYW STULECIA REGA 2023

SPŁYW STULECIA REGA 2023

Oto szczegółowy program naszego spływu:

! ⇒ OGÓLNE INFORMACJE O RZECE REGA ⇐ !

29.07.2023 – (Sobota) TRZEBIATÓW

Przyjazd uczestników spływu do TRZEBIATOWA ( Przystań kajakowa ul. Plac Lipowy – bez numeru). Rozbicie namiotów. Wieczór powitalny. Tutaj w TRZEBIATOWIE samochody pozostają do końca spływu na parkingu. Wyjątkiem są dwa nasze samochody, które przez 3 dni (od 30.07. do 01.08.) dla bezpieczeństwa nam towarzyszyć będą.

 

30.07.2023 – (Niedziela) LISOWO – PŁOTY

W niedzielę autobusem wyjeżdżamy w okolice LISOWA. Transportowane są również nasze bagaże i kajaki przez firmę „WikingRegi“. Nasze dwa samochody po drodze pozostawione zostają w PŁOTACH.
W LISOWIE wsiadamy w kajaki i przepływamy na drugi brzeg zapory. Tam wyciągamy kajaki i przenosimy je 100 metrów prawą stroną za zaporę.
Z LISOWA za zaporą spływamy do PŁOTÓW (3-4 godz.) i tam rozbijamy obóz. Toalety i prysznice na miejscu.
Na odcinku LISOWO – PŁOTY w rzece leżą drzewa. Ten odcinek płyniemy powoli i rozwagą. 

31.07.2023 – (Poniedziałek) PŁOTY – GRYFICE

W poniedziałek zwijamy namioty. Przed wypłynięciem jeden z naszych samochodów musi być odstawiony w GRYFICACH. Drugim wracają nasi kierowcy do PŁOTÓW.
Nasze bagaże odbiera transport „WikingRegi“. Tego dnia płyniemy z PŁOTÓW do GRYFIC (17 Km) (5 godz.), gdzie rozbijamy obóz. Toalety i prysznice na miejscu.
Na odcinku PŁOTY – GRYFICE w rzece leżą drzewa. Ten odcinek płyniemy powoli i z rozwagą.

PŁOTY (57 kilometr REGI).
(54kilometr REGI) – ujście rzeki REKOWY po prawej stronie. Wpływamy na jezioro Rejowickie.
(48,1 kilometr REGI) – wyspa na Jeziorze Rejowickim (miejsce starego grodziska słowiańskiego, teraz bez jego śladów). Miejsce na kameralny postój.
(47,9 kilometr REGI) – ujście rzeki Gardolinka po lewej. Przy ujściu po lewej możliwość krótkiego biwaku przy parkingu.
(45,6 kilometr REGI) – zapora z elektrownią. Przenoska 250 m lewą stroną, ścieżką wzdłuż ogrodzenia. Proszę nie iść główną drogą, bo nie zaprowadzi do rzeki. Proszę też nie zrzucać kajaków na wodę wcześniej niż po 250 m, szczególnie tam gdzie umieszczono napisy PRĄD- WODOWANIE ZABRONIONE !!!
(40 kilometr REGI) – lądujemy w GRYFICACH. Toalety i prysznice na miejscu. 

01.08.2023 – (Wtorek) GRYFICE – BORZĘCIN

We wtorek zwijamy namioty. Nasze bagaże odbiera transport „WikingRegi“ i przewozi je do TRZEBIATOWA. My płyniemy tego dnia z GRYFIC do BORZĘCINA  (11,4 km) (3 godz.).
Od GRYFIC rzeka jest wolna od powalonych drzew.
Po zakończeniu etapu w BORZĘCINIE odbiera nas autobus i przewozi do TRZEBIATOWA, gdzie rozbijamy namioty, które pozostaną tam do końca spływu. Toalety i prysznice na miejscu.
Przed wypłynięciem z GRYFIC jeden z naszych samochodów musi być odstawiony w BORZĘCINIE. Drugim wracają kierowcy do GRYFIC. Po zakończeniu etapu w BORZĘCINIE jadą nasi kierowcy po odbiór samochodu pozostawionego w GRYFICACH, a stamtąd do TRZEBIATOWA.
(40 kilometr REGI) – GRYFICE
(39,7 kilometr REGI) – Most a pod nim jaz. Przenosimy kajaki 100 metrów prawą stroną.
(39,3 kilometr REGI) – Most na drodze 105. Przed mostem po prawej stronie za Lidlem ogród japoński.
(35,5 kilometr REGI) – Po prawej stronie ujście rzeczki Lubieszowa. Przy ujściu Lubieszowej na cyplu możliwość krótkiego biwaku.
(32,9 kilometr REGI) – Mostek dla pieszych, a przed nim po lewej stronie możliwość krótkiego biwaku.
(28,6 kilometr REGI) – BORZĘCIN 

02.08.2023 – (Środa) BORZĘCIN – TRZEBIATÓW

W środę autobus przewozi nas z powrotem do BORZĘCINA skąd spływamy do TRZEBIATOWA (13 km) (4 godz.).
(28,6 kilometr REGI) – BORZĘCIN
(21,9 kilometr REGI) – Agroturystyka w Kłodkowie.
(18,1 kilometr REGI) – Gąbin. Po prawej kąpielisko i miejsce na dziki biwak.
(15,6 kilometr REGI) – TRZEBIATÓW. 

03.08.2023 – (Czwartek) TRZEBIATÓW i okolice (Wycieczka autokarem)

W czwartek autobusem zwiedzamy z przewodnikiem okolicę REGI. Wieczorem w TRZEBIATOWIE planowany jest pod dużym namiotem nasz pierwszy jubileuszowy wieczór Włóczęgów. 

04.08.2023 – (Piątek) TRZEBIATÓW – MRZEŻYNO

Płyniemy z TRZEBIATOWA do MRZEŻYNA (15,6 km), (4-5 godz.). Jeśli nie będzie tego dnia wiatru i fal na morzu, to w Kapitanacie Portu otrzymamy pozwolenie na wpłynięcie do Bałtyku.
Z MRZEŻYNA autobusem wrócimy do TRZEBIATOWA. Tam wieczorem w planowany jest pod dużym namiotem nasz drugi jubileuszowy wieczór Włóczęgów.
Szczegóły podam wkrótce.
(15,6 kilometr REGI) – TRZEBIATÓW.
(13,7 kilometr REGI) – Most nad Młynówką. Płynąc ze stanicy Młynówką czeka nas przenoska 150 metrów z powrotem na Regę. Alternatywą jest powrót do jazu na kilometrze 15,6 i przenoska 50 metrów prawą stroną.
(13 kilometr REGI) – Most nad Regą.
(12,7 kilometr REGI) – Most nad Regą.
(7,9 kilometr REGI) – ujście rzeczki Włodarka po lewej stronie. Możliwość krótkiego biwaku.
(1,4 kilometr REGI) – Odpływ starej Regi po prawej stronie.
(0,5 kilometr REGI) – MRZEŻYNO. Most, a przed nim po prawej stronie w zatoczce przystań kajakowa z polem namiotowym. Pełen węzeł sanitarny, bar, świetlica.
(0,0 kilometr REGI) – ujście Regi do morza. 

05.08.2023 – (sobota) TRZEBIATÓW

Uroczystość pożegnalna.
Wyjazd uczestników.

Dziękuję gorąco za pomoc w organizacji naszego jubileuszowego kajakowego spotkania Dorotce Opałka (SERDECZNA), Uli Wilczek (BACA) Arturowi Szałast (REX), Leszkowi Pałka (KOLOPACZ), Christofowi WOŹNIAK oraz towarzyszącemu nam od lat jako „szara eminencja” Miłkowi Kierc.

Dziękuję wszystkim uczestnikom za zgłoszenia.

Cieszę się z kolejnej możliwości naszego spotkania, tym razem nad rzeką REGA.

Do zobaczenia dnia 29.07.2023TRZEBIATOWIE na Przystani kajakowej  ulica Plac Lipowy (bez numeru).

Tadeusz Ginko. Rys historyczny Akademickiego Klubu Włóczęgów.

Tadeusz Ginko. Rys historyczny Akademickiego Klubu Włóczęgów.

Szanowni Państwo,

Szanowni zebrani dzisiaj w budynku Śląskiej Izby Lekarskiej w Katowicach.

W imieniu członków Akademickiego klubu Włóczęgów Wileńskich, tych żyjących i tych którzy już odeszli oraz w imieniu Akademickiego Klubu Włóczęgów Kajman byłej Śląskiej Akademii Medycznej, obecnie Śląskiego Uniwersytetu Medycznego serdecznie dziękuję za zaproszenie na dzisiejszą uroczystość nadania jednemu z pomieszczeń Śląskiej Izby Lekarskiej w Katowicach honorowego patronatu Profesora medycyny, dla wielu z nas bezgranicznie podziwianego za charakter, za wiedzę i umiejętności chirurga Tadeusza Ginko.

Jego CURRICULUM VITAE zostało w poprzednich szkicach życiorysu tego wspaniałego człowieka już nakreślone.

Tutaj pragnę uzupełnić kilka szczegółów dotyczących jego studenckiego życia w Wilnie, oraz związanej z Profesorem Ginko historii Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich oraz Akademickiego Klubu Włóczęgów KAJMAN.

W przedwojennym Wilnie, w latach studenckich Tadeusza Ginko, Akademicki Klub Włóczęgów był ewenementem i kontrastem do tworzonych tam na wzór głównie niemieckich uczelni studenckich korporacji. Tych organizacji studenckich na Uniwersytecie w Wilnie po odzyskaniu niepodległości po pierwszej światowej wojnie (uniwersytetu powstałego w 1579 roku dzięki staraniom biskupa Waleriana Protasiewicza Szuszkowskiego a ufundowanego przez polskiego Króla, Stefana Batorego) tych studenckich organizacji było wówczas sporo, przeszło siedemdziesiąt. Akademicki Klub Włóczęgów Wileńskich wybijał się jednak na ich tle swoim liberalnym programem oraz kształtowaniem pozytywistycznego nastawienia dla życia, dla nauki, dla natury i dla otaczającego politycznego świata.

Takiemu nastawieniu Akademicki Klub Włóczęgów Wileńskich zawdzięcza fakt, że wielu jego członków odegrało w późniejszej historii znaczącą rolę w rozwoju nauki, jako profesorowie wielu uczelni, czy w tworzeniu nowych wartości w literaturze tak jak noblista Czesław Miłosz, Paweł Jasienica (Lech Beynar), Teodor Bujnicki, czy Wacław Korabiewicz , prawdopodobnie też Jerzy Putrament lub wpływając na wydarzenia polityczne tak jak Stefan Jędrychowski, były Minister Spraw Zagranicznych PRL czy Teodor Nagurski aktywny politycznie w przedwojennej Polsce członek Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich.

Jaka atmosfera towarzyszyła studentowi Tadeuszowi Ginko w Wilnie przed wojną na uczelni i jaki wpływ na jego osobowość miało zetknięcie się z działalnością Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich.

Opierać możemy się na własnych relacjach z ust naszego kochanego Profesora, jak również na bezpośrednich i książkowych wspomnieniach Czesława Miłosza, Wacława Korabiewicza czy Teodora i Bohdana Nagurskich, Stefana Jędrychowskiego czy na informacjach zamieszczonych w   opracowaniach historyków, m. In. Aleksandra Srebrakowskiego oraz Waldemara Szełkowskiego.

Akademicki Klub Włóczęgów Wileńskich założony został w 1923 roku.

W 1925 roku można już było przeczytać na łamach akademickiego czasopisma „Alma Mater Vilnensis” pierwszy oficjalny anons tej organizacji:
Klub Włóczęgów” – dziecko idei przyjaźni i koleżeństwa. Spadkobierca dążeń i metod „Szubrawców Wileńskich”. Wyraz życia duchowego młodzieży uniwersyteckiej poza murami Wszechnicy. Jedno z wielu kół i kółeczek bezregulaminowych, bezstatutowych i… bezprezesowych. Statut wyraźny! Cel jeszcze jaśniejszy. Satyryczno-humorystyczna krytyka życia młodzieży i jej… bezżycia. Budzenie energii do czynu – czynu pracy nad pogłębieniem wartości ducha, wyrobieniem hartu woli. Inicjowanie dróg, wiodących do tego celu – oto zadanie klubu. Hasłem jego: „Humor z pracą – praca z humorem”. Zżyta, przyjacielska atmosfera zebrań i współpraca świadczą za powodzeniem przedsiębranych projektów. Nie ma tu waśni bo… niema polityki. Dwa są warunki przyjęcia nowego członka. Primo: winien należeć do „płci brzydkiej”, secundo: być wolnym od należenia do organizacji politycznych. Tym, którzy zapragną należeć do klubu – droga otwarta! Inicjatywa i spryt ją wskażą. Drogowskazami jeszcze będą imienne lub bezimienne wystąpienia na arenę czynnego życia. Prawdziwy, urodzony „włóczęga” – pozna je. Takiego zaprasza… „Klub Włóczęgów„.

Pomysłodawcami powołania Klubu byli: ówczesny student prawa, a po latach wiceprezydent miasta Wilna, Teodor Nagurski „Ostatni” i student medycyny, później znany podróżnik, Wacław Korabiewicz „Kilometr”. Według tego, co opowiadał i pisał później „Ostatni”, Klub Włóczęgów był kontynuatorem tradycji klubu utworzonego w 1917 roku przez polskich harcerzy z Homla, na terenie dzisiejszej Białorusi. Homelscy Włóczędzy spotykali się w budynku jedynej biblioteki polskiej w mieście. Czas spędzano na dyskusjach, a także na wesołych zabawach. Próbowano też twórczości literackiej, której efekty publikowano na łamach własnej gazetki „Jak to u nas”, drukowanej za pomocą powielacza hektograficznego.
Ówczesne lata nie były dobre dla beztroskich zabaw. Włóczędzy, jak wielu innych harcerzy, byli też członkami konspiracyjnej Polskiej Organizacji Wojskowej (POW). Homelska placówka tej organizacji została zdekonspirowana w maju 1919 roku i Włóczędzy musieli wycofać się na zachód w głąb polskiego terytorium. Po czynnej walce i różnych przygodach, część członków Klubu znalazła się w Warszawie, gdzie ponownie organizowano wspólne spotkania oraz kontynuowano wydawanie czasopisma.

Spotkanie założycielskie nowego, tym razem wileńskiego, Klubu Włóczęgów odbyło się 19 grudnia 1923. Uczestniczyli w nim obok, Teodora Nagurskiego „Ostatniego” i Wacława Korabiewicza „Kilometra” także Wacław Urbanowicz „Gospodarz” i Alfred Urbański „Podpalacz”, którzy studiowali na USB. Powołana organizacja miała być czymś przeciwstawnym wobec królujących na uniwersytecie korporacji studenckich.
Zasadnicza różnica między Klubem a korporacjami polegała na tym, że członkiem AKWW mógł być każdy student USB, któremu odpowiadało towarzystwo klubowców. Pieniądze, pochodzenie społeczne, poglądy polityczne nie miały wpływu na to, czy kogoś przyjmowano do Klubu, czy nie. Liczyła się jedynie inteligencja kandydata na Włóczęgę i jego poczucie humoru.

Odpowiednio do tego wymyślono atrybuty Klubu. Od 1924 roku największą świętością a zarazem swoistym sztandarem AKWW była wielka laska pasterska, nazywana przez klubowców „Lagą”, obwiązana bordowo-złotym „Sznurem Jedności”. Barwy sznura odpowiadały kolorom wschodzącego i zachodzącego słońca. Każdy członek Klubu nosił wielki czarny beret z kutasikiem w kolorze czerwonym, jeśli był „Noworodkiem”, żółtym, jeśli był „Włóczęgą” i złotym, jeśli był „Arcywłóczęgą”. Hymnem organizacji został „Kurdesz”, napisany w 1926 roku przez Władysława Arcimowicza „Kurdesza”, a będący trawestacją znanej pieśni biesiadnej Franciszka Bohomolca, śpiewanej często w swojej pierwotnej wersji przez korporantów. Tekst włóczęgowski brzmiał następująco:

Kielichy pełne
Wstańmy koledzy
Wychylmy toast
Za zdrowie wiedzy!
Niech zstąpi mądrość
I pije z nami
Kurdesz, Kurdesz nad Kurdeszami.

Niech żyje rektor
I profesorzy,
Niechaj im Pan Bóg
Dziatek przysporzy,
Za to, że duszą
Dzielą się z nami.
Kurdesz, Kurdesz nad Kurdeszami.

Niech żyje miłość
Mocna jak wino
Za twoje usta
Słodka dziewczyno
Wznosimy toast
Wypijże z nami.
Kurdesz, Kurdesz nad Kurdeszami.

Niech żyje dzielność
Braterskich dłoni
Co może jutro
Chwycą się broni.
Więc jutro z szablą,
Dziś z kielichami.
Kurdesz, Kurdesz nad Kurdeszami.

Niech żyje młodość
Muzy i wiosna
Niech żyje piosnka
Zawsze radosna!
Niech smutek nigdy
Czół nam nie plami.
Kurdesz, Kurdesz nad Kurdeszami.

Tekst KURDESZA z biegiem lat wydłużał się, ponieważ najważniejsze wydarzenia klubowe znajdowały w tym hymnie swoje odzwierciedlenie. Mimo każdorazowego śpiewania o spełnianiu toastów, w lokalu Klubu zalecana była (tak było przynajmniej w latach trzydziestych), prohibicja. Nie oznacza to oczywiście, że klubowcy byli całkowitymi abstynentami. Jako organizacja starano się jednak dbać o trzeźwość i kreować taki wizerunek na zewnątrz, co w pewnym stopniu dodatkowo miało odróżniać Klub od korporacji studenckich działających wtedy na uniwersytecie.

Odpowiednio do ducha organizacji został też przygotowany jej statut, do posiadania którego zobowiązywały odpowiednie ustawy rządowe. Zasady rejestracji wszelkich stowarzyszeń studenckich regulował „Okólnik Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego z dnia 1 kwietnia 1922 r., L.2642-IV/22 do Rektorów szkół akademickich w sprawie stowarzyszeń akademickich”. Do dzisiaj zachowało się kilka wersji statutu AKWW. Najstarsza z nich datowana jest na 4 XII 1927 r. i sygnowana jest przez Wacława Korabiewicza „Kilometra” i Władysława Masłowskiego „Rousseau”. Mając to wszystko na uwadze należy uznać twierdzenia Korabiewicza, Pawła Jasienicy i Czesława Miłosza, że AKWW nie posiadał pisanego statutu, jako odzwierciedlenie ówczesnego stanu ducha członków Klubu, a nie odbicie rzeczywistości.

W następnych latach działalności organizacji pojawiła się także specjalna pieczęć oraz znaczek klubowy. Te rzeczy były jednak późniejszymi dodatkami będącymi konsekwencją oficjalnego statusu organizacji akademickiej, jednak najważniejsze były dla klubowców „Laga” i berety, po których zawsze poznawano Włóczęgów.
Aby zostać członkiem Klubu, trzeba było wykazać się poczuciem humoru, gdyż inaczej trudno sobie wyobrazić uczestnictwo kandydata na Włóczęgę w chrzcie „Noworodków”. Cała uroczystość odbywała się na jednej z zaplanowanych włóczęg za miasto. Najpierw „Noworodki”, jak przystało na swój stan, ubrane w niemowlęce czapeczki i śliniaczki, w towarzystwie swoich matek chrzestnych, którymi były koleżanki z uczelni, paradowały przez całe Wilno, idąc w kierunku miejsca uroczystości. Gdy tam dotarto, przy dźwiękach werbli i innych dostępnych, byle głośnych instrumentów, rozpoczynano ceremonię, w której trakcie „Noworodek” przekształcał się we „Włóczęgę”, otrzymując imię klubowe. Aby zostać pełnoprawnym Włóczęgą, trzeba było jeszcze tylko przygotować tzw. „Spiritus Movens”, czyli wykład na określony, lecz dowolnie wybrany temat, połączony z dyskusją.

W hierarchii Akademickiego Klubu włóczęgów Wileńskich najważniejszą funkcję pełnił wybierany na okres jednego roku Prezes nazywany w pierwszych latach istnienia „Referentem” później „Wygą“. Wiele informacji wskazuje na to, że do roku 1929 funkcję tą pełnił niezwykle kreatywny założyciel klubu Wacław Korabiewicz (Kilometr). We wpomnieniach o sobie pisał egocentrycznie „Klub to ja, a ja to klub“. Stefan Jędrychowski podkreślając satyrycznie samouwielbienie oraz lekko dyktatorskie zapędy „Kilometra” powiedział na jednym z zebrań AKWW, że klub ma szczęście, że „Kilometr” nie cierpi na hemoroidy bowiem wówczas wszyscy musieliby odbywać zebrania na stojąco. Korabiewicz zawdzięczał posłuch u braci studentów, a w wieku podeszłym swoją sławę jako pisarz, awanturniczemu stylowi swojego życia. Był przemiłym, „duszą bratem łatem”, człowiekiem o niezwykłej odwadze. Będąc jeszcze uczniem gimnazjum odważył się wyruszyć do matki do rodzinnych Girgżdel, tuż po zawieszeniu broni z bolszewikami, kiedy granica z Liwą Koweńską była jeszcze zamknięta. Jedynym dokumentem i przepustką jaką miał w kieszeni był list Ministra Kolei Wąskotorowej Litwy z prośbą o pomoc podczas podróży jego córce, której Wacław Korabiewicz towarzyszył jako opiekun. Późniejszy rozgłos przyniosły Korabiewiczowi szaleńcze podróże kajakiem do Turcji, kajakiem do Indii, praca jako lekarz okrętowy Daru Pomorza później na M.S. Piłsudski, etnograficzne badania w Afryce, w tym stanowisko Dyrektora Etnograficznego Muzeum w Tanzanii. Kolejnymi Wygami AKWW byli Wacław Krukowicz (MAJTEK-ZŁODZIEJ), Anatoliusz Cybulin (AMATOR), Czesław Herman (KIKI), Bohdan Nagurski (MELODYSTA), Karol Szulc (KAKADU), Zygmut Ruszczyc (SERADELA) i Romam Mongird (CHRZAN). Po tym ostatnim dnia 09 listopada 1938 roku zgromadzenie AKWW wybrało na stanowisko Wygi klubu Tadeusza Ginko noszącego pseudonim WAŁKOŃ. W momencie przyjęcia tej funkcji Tadeusz Ginko był studentem czwartego roku wydziału lekarskiego USB. studiując na tym wydziale od 1935 roku. W Akademickim Klubie Włóczęgów Wileńskich pojawił się już prawdopodobnie jesienią 1935 roku i już po dwóch latach był wybrany do Rady Klubu na zgromadzeniu z dnia 25 lutego 1937 roku.

Na cotygodniowe spotkania Włóczęgów Wileńskich przygotowywano referaty na rozmaite, interesujące studentów tematy. W zapiskach archiwalnych Klubu istnieje wzmianka o dwóch wystąpieniach Tadeusza Ginko. W referacie wygłoszonym w AKWW „O potrzebie kolonii dla Polski“, Tadeusz Ginko poruszył modny wówczas temat dotyczący korzyści płynących z posiadania własnych kolonii, stawiając Rzeczpospolitą w jednym szeregu z przodującymi krajami Europy. Inny referat „Szlaki wodne Prus Wschodnich“ świadczył o zainteresowaniach turystycznych autora, i był przygotowany w celu organizacji wyprawy kajakowej po jeziorach i rzekach Prus Wschodnich. Zaangażowanie Tadeusza Ginki we wszystkich dziedzinach życia klubowego zadecydowało o jego wyborze na stanowisko Wygi AKWW, na którym przebywał do 28 lutego 1939 roku. Sześć miesięcy do wybuchu drugiej wojny światowej i zajęcia Wilna przez Rosjan oraz rozwiązania Uniwersytetu obowiązki ostatniego Wygi AKWW pełnił Edward Langhammer (NUNCJUSZ).

Wśród osób, które chodziły przed wojną po Wilnie w wielkich czarnych beretach zamiast normalnych czapkach studenckich czy korporanckich deklach znalazło się kilka znanych dzisiaj osób, w tym Lech Beynar, czyli Paweł Jasienica, który w Klubie nosił przezwisko „Bachus”, oraz Czesław Miłosz, w Klubie „Ja-yo”. Podstawową cechą AKWW była jego apolityczność, stąd jego członkami byli ludzie o bardzo różnym światopoglądzie. Z jednej strony, znalazł się wśród nich np. Kazimierz Hałaburda, zwolennik endecji, a obok niego lewicujący Teodor Bujnicki „Amorek”, Stefan Jędrychowski „Robespierre” czy Czesław Miłosz „Ja-yo”. Wszystkimi zaś nimi kierował, wtedy całkowicie apolityczny, Wacław Korabiewicz „Kilometr”. Taka różnorodność zapatrywań na otaczającą rzeczywistość była świetnym zaczynem do zaciekłych dyskusji podczas spotkań klubowych. Po latach stała się ona także źródłem różnych niemiłych zaskoczeń. Na przykład okazało się, że po wojnie, kiedy Paweł Jasienica „Bachus”, z powodu swojej działalności w podziemiu niepodległościowym, był przesłuchiwany na UB, spotkał tam jednego z członków AKWW, który zajmował wtedy stanowisko …wicedyrektora Departamentu V Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. W 1968 roku tegoż samego Jasienicę potępiał w oficjalnych przemówieniach inny członek Klubu, który w tym czasie piastował wysokie funkcje we władzach PRL. Tak zdarzało się po wojnie, kiedy Klub już nie istniał. Jednak w czasach studenckich ta różnorodność poglądów nie przeszkadzała przyjaźnić się klubowcom. Co więcej, w większości wypadków te przyjaźnie przetrwały do końca życia.

Aktywność klubowców przejawiała się na dwóch polach. Z jednej strony były to często głęboko sięgające dyskusje podczas cotygodniowych spotkań AKWW oraz działalność ogólnokulturalna na terenie uniwersytetu i miasta. Z drugiej zaś strony były to „włóczęgi”, czyli dłuższe lub krótsze wyprawy za miasto i popularyzacja turystyki wśród studentów USB. Wielu z tych ostatnich wspominało długo wymyśloną przez Włóczęgów sekcję ZNAJ (Zmarnowanej Niedzieli Ani Jednej), w ramach której organizowano liczne akademickie wycieczki – włóczęgi za miasto.

Włóczęgowski pęd do podróży i odkrywania miejsc tajemniczych oraz niedostępnych dla zwykłych zjadaczy chleba zaowocowały przygotowaniem kilku szlaków turystycznych. Efektem podróży z lat 1928-1934 było opracowanie szlaku kajakowego z Wilna do Wilna. Była to trasa licząca 951 km i obliczona na 20 do 30 dni podróży. Natomiast w latach 1934-1935 członkowie Klubu spenetrowali, opisali, a następnie udostępnili dla zwiedzających podziemia kościoła św. Ducha (dominikańskiego) w Wilnie.

Największym osiągnięciem turystycznym AKWW było zorganizowanie przez Wacława Korabiewicza „Kilometra” wyprawy kajakowej do Konstantynopola. Po dotarciu pociągiem z Wilna do Nowego Targu, przygotowane we własnym zakresie trzy kajaki przewieziono na furmankach do miejscowości Twardoszyn w ówczesnej Czechosłowacji, skąd zaczął się właściwy spływ. Trasa wiodła dalej rzekami: Orawa, Wag, Dunaj, a następnie od ujścia tej rzeki brzegiem Morza Czarnego, aż do samego Konstantynopola w jego azjatyckiej części. Wśród uczestników tej wyprawy znalazł się Antoni Bohdziewicz „Czwartek”, później znany reżyser filmowy i współtwórca łódzkiej szkoły filmowej, Czesław Leśniewski „Czech”, Wacław Korabiewicz „Kilometr”, Antoni Czerniewski „Pacykarz”, Bogumił Zwolski „Izwolszczyk”. Wacław Korabiewicz opisał tą niezwykłą podróż w książce „Kajakiem do Minaretów“. Po powrocie do Wilna AKWW otrzymał za ten wyczyn list gratulacyjny od wojewody wileńskiego Władysława Raczkiewicza.

W rok po wyprawie do Stambułu odbyła się druga włóczęga zagraniczna. Inicjatorami jej byli Czesław Miłosz, Stefan Jedrychowski i Stefan Zagórski. W czerwcu 1931 roku chcąc dorównać Korabiewiczowi wyruszyli z Wilna do Pragi. Tam zamierzali kupić używaną kanadyjkę, ponieważ sportowy sprzęt w Czechosłowacji był o połowę tańszy niż w Polsce, i przetransportować ją do Lindau nad jezioro Bodeńskie. Stąd Renem i dopływami Renu planowali dopłynąć jak najbliżej Paryża, gdzie wówczas odbywała się Wystawa Kolonialna.

Po kupieniu w Pradze czółna Jędrychowski z Zagórskim wyruszyli pieszo przez Alpy Bawawarskie do Lindau, a Miłosz pozostając w stolicy Czechosłowacji przez dwa tygodnie organizując transport łódki zwiedzał Pragę i kilka dni włóczył się w pobliżu granicy czechosłowacko – niemieckiej. Po spotkaniu w Lindau rozpoczęto spływ. Jezioro Bodeńskie przepłynęli bez kłopotów. Gorzej było na Renie w jego górnym biegu, ponieważ wymijanie kamieni i karczy wzmagało nie lada sprawności i uwagi. Pewnego dnia uratowała podróżników intuicja, każąc im się zatrzymać 200 metrów przed wodospadem Szafuza. Pod miejscowością Koblenz Pen mieli jednak już mniej szczęścia. Podróżując bez map i GPS-u i trafili na porochy uszkadzając czółno, które poszło pod wodę, a rozbitków wyłowiła niemiecka wodna policja. Stracili też pieniądze i paszporty. Uratowali dwa plecaki. W Zurychu Konsul RP.  Wydał im paszporty i pożyczył trochę pieniędzy. Dalsza podróż zamieniła się w pieszą włóczęgę – z Zurychu pieszo do Bazylei. Dalej pociągiem do Strasburga, a następnie od obranego celu, do Paryża.

Klub Włóczęgów był też współorganizatorem, razem z Cechem Św. Łukasza z Wydziału Sztuk Pięknych USB, słynnych Szopek Akademickich, do których teksty pisali między innymi Teodor Bujnicki i Stefan Jędrychowski. Inicjatywą Klubu była też plenerowa impreza „Zabicie Bazyliszka”, w której uczestniczyło bardzo wiele osób odgrywających role w tym przedstawieniu. AKWW zafunkcjonował też jako wydawca tomu wierszy, autorstwa niektórych klubowców oraz członków Koła Polonistów USB. Popularności dodawały Włóczęgom coroczne bale, dzięki którym zarabiali oni przy okazji pieniądze na swoje wyprawy. Wacław Korabiewicz w swoich wspomnieniach tak opisywał genezę balów włóczęgowskich w Wilnie:

„Któregoś dnia rzuciłem myśl zakupu kajaków. Musimy rozpocząć dalsze wędrówki w szeroki świat. Ale skądże na to wziąć gotówkę? Wyłoniła się konieczność imprezy dochodowej. Ale takiej, która by była zgodna z naszą ideologią.
– Wiecie! Wsadzimy kij w mrowisko. Urządzimy bal prawdziwie ogólnoakademicki na szeroką skalę, bez krochmalonych koszul, bez fraków, bez „honorowych” gospodyń, taki prawdziwie włóczęgowski, wesoły a szczery, przyzwoity a dowcipny. Zupełnie inny od szykownych, banalnych oficerskich czy korporanckich bali. Musimy zredagować takie zaproszenie, które by w pięty poszło korporantom, a ujęłoby za serce intelektualistów i naszą profesurę.
I tak się właśnie zaczęło. Chwytając się od śmiechu za brzuchy, wspólnymi siłami ułożyliśmy tekst zaproszenia. Skleciliśmy go w żargonie dziadów podkościelnych. Znieśliśmy snobistyczną listę honorowych gospodyń, a przede wszystkim wykluczyliśmy „obowiązujące stroje wieczorowe, choć „przyodziewek miał być musowo godziwy” – zaznaczaliśmy, że … „kanapek ani innej zagrychy brać nie potrzeba” – bufet bowiem miał być na miejscu. Treść i formuła zaproszeń wyraźnie przeciwstawiała się przyjętym, szablonowo nadętym i nakrochmalonym formom etykietalnym. Po prostu kpiliśmy z dotychczasowych banałów (…)
Właśnie w owym czasie likwidowano wystawę kilimów regionalnych. Naczelną dyrektorką okazała się ciotka jednego z włóczęgów. Gratka nie z tej ziemi! Wszystkie kolorowe szmatki trafiły na ozdobę naszych sal balowych. Co za egzotyczny przepych! Na domiar wszystkiego udało mi się wytrzasnąć skądś lusterkową kulę, co elektrycznym napędem miała się obracać na suficie, rzucając niedyskretne zajączki przy zgaszonym świetle.
Rybka chwyciła. Wszystkie bilety zostały rozchwytane. Tłok niesamowity, a jaki „tłok”! – sama wyborowa publiczność. Profesura prawie w komplecie. Żadnych kawałów. Nawet korporantom bal nasz wielce przypadł do smaku.”

Od tamtej pory Włóczędzy stale urządzali swoje bale na początku każdego roku, każdy z nich odbywał się zaś pod innym hasłem. Od czasu „Balu pod równikiem” z 1934 r., AKWW zapraszał do zabawy zawsze dnia 1 lutego.
Inicjatyw klubowych było znacznie więcej, trudno je jednak tu wszystkie wymieniać. Najważniejsze jest to, że grupka ludzi (każdego roku było to około 20 osób) potrafiła bardzo mocno się wpisać w obraz przedwojennego Wilna wzbogacając jego koloryt.
Wszystko, co robiono w Klubie, było dokładnie dokumentowane. Systematycznie protokołowano wszystkie rodzaje zebrań, dzięki czemu można dzisiaj dość dokładnie odtworzyć różne inicjatywy włóczęgowskie. Z zachowanych dokumentów najciekawsze są jednak tzw. „Księgi Włóczęg”, w których wyznaczony danego dnia klubowiec musiał w sposób dowcipny opisać odbytą właśnie włóczęgę. Jak wyglądały takie zapiski, najlepiej pokaże opis włóczęgi w dniu 23 III 1930 autorstwa Pawła Jasienicy „Bachusa”. Oto on:

Na początku był Bachus. Chodził, czekał aż zaśmierdziało i – zjawiło się Padło. Jeśli wierzyć temu ostatniemu, to policjant przed Ostrą Bramą oświadczył, iż miał Bachusa na oku. Momencik jeszcze i zjawiają się Had z Przykładką, a potem wielkim pędem przybiegł Amorek. W końcu zjawił się i Robespierre. Ale jeszcze stop. Had napycha w pobliskiej knajpie swój historyczny brzuszek. No jest nareszcie i idziemy.
Dzień na razie „nieciepły”, w nocy padało, deszcz czy też śnieg i niebo jest pochmurne. Zaraz za miastem skręcamy na trakt oszmiański i maszerujemy bokami szosy. Któryś tam przypomina sobie sekcję ZNAJ, która niegdyś istniała. Postanawiamy ją wskrzesić mianując jednocześnie Padło i Bachusa insektami, a Klukwę „Gnidą”. Teraz należy skomponować hymn sekcji i wszyscy maczają w tym palce.
Po chwili ryczymy na całe gardło:

Towarzysze Sekcji ZNAJ
włóczęgowskie bezbożniki!
drży przed nami cały kraj
przed wyglądem naszym dzikim

Podobało się, ale nie wszystkim. Baby idące do kościoła plują i żegnają się, a Had – cenzor protestuje przeciw słowu „bezbożniki”. Niech mu będzie, zmieniamy na „skurczybyki”, jaka mi różnica. Należy zaznaczyć, że dnia tego Had pełnił funkcje cenzora i poddawał krytyce poszczególne zwrotki. A trzeba się było z nim liczyć, bo to on hymn zapisywał.
Ale nie uprzedzajmy faktów. Idąc w dobrym tempie mijamy Niemież. Chmury tymczasem gdzieś się zapodziały i robi się całkiem ciepło, chociaż pociąga lekki wiatr. Rozpoczynamy niezmiernie poważną dyskusję o literaturze. Gadamy o różnych rzeczach pięknych (literatura skandynawska) i ludzkich (twórczość Ossendowskiego) w końcu zjeżdżamy na sadyzm w literaturze. Jednogłośnie uznajemy Amorka za obiecującego sadystę. Poważną pogwarkę przerywa Had przypominając, że nie po to zabrał klisze, aby je zpowrotem przynosić. Wobec takiego dictum schodzimy z szosy, brniemy kawałek po rozmiękłej roli i włazimy na dość wysoki pagórek z majakiem u szczytu. „Olimp w klubie”, czyli Amorek z Bachusem idą wydzielać ciała astralne, czyli dematerializować się, a reszta żre przyniesione zapasy. Tak więc oddajemy się z Amorkiem czynności, której tyle miejsca i talentu poświecił Remarque w swojej książce. Wodzimy rozmarzonym wzrokiem po polach „ługach i siełach”, tudzież po swoich uduchowionych i z lekka nadętych twarzach, gdy wtem dolatują nas z góry okrzyki i odgłosy powitań.
„Podjadek” – ryczy Amorek i gna na górę jak sarenka, a ja za nim ciężej nieco. Istotnie jest i wita się z nami czule. Okazuje się, że spóźnił się na zbiórkę i dogonił nas biegiem. Zadowoleni z takiego obrotu sprawy (bo to i dzień zrobił się cudowny) fotografujemy się i ruszamy dalej. Na szosie, która staje się coraz bardziej pagórkowata, mija nas samochód z dworca kursujący. Życzymy w duchu samochodowi i pasażerom trądu czarnej ospy i nosacizny i o dziwo „samowar” staje i ani rusz. Bierzemy cholerne tempo i mijamy nieszczęsny wehikuł z minami pogromców Nurmiego. Przechodząc obok, któryś tam znacząco zakaszlał. Nie na długo starczyło tryumfu. Samochód zreperowany mija nas wioząc zwycięsko uśmiechniętych kandydatów na szubienicę. Teraz spotykamy po drodze wiele mile wyglądających wieprzy i zaczynamy dalej hymn komponować. Każdy z nas ma jakiś w nim wiersz na sumieniu. Oto on w ostatecznej redakcji:

Już poświęceń minął czas
Klukwa pławi się w pierzynach
Przestrzeń, słońce wabi nas
I uśmiecha się dziewczyna.


(skojarzenie z Klukwą nasunął nam widok wieprzy)

Niechaj gnije ten kto chce
Dla filistrów słowa wzgardy
Wieprz w ukłonie karku gnie
Zatkał się samochód hardy
Słońce to rozkoszy zdrój
Wiatr opala nasze członki
Adamowy nęci strój
Dobrze chodzić bez obsłonki
A więc naprzód sekcjo ZNAJ!
Nie zmarnujem ani święta
Kto raz z nami przeżył raj
Ten na wieki zapamięta.

…Tymczasem idziemy a Had opowiada anegdotki tak sprośne, że aż Padło oblizuje się. Cel tych dykteryjek głęboki. Oto nie ma w nich ani jednego wyrazu plugawego. Nie dochodząc do szosy musimy się rozstać. Robespierre i Amorek spieszą się na Szopkę, więc utwierdzają wiatraki w laurach i gnają, a my reszta idziemy powoli gadając o tym i o owym. Pod Niemieżem Podjadek i Wydra są paręset kroków na przedzie, a my we trzech z tyłu kontemplujemy łagodne i piękne światło zachodu. W pewnej chwili za nami dzwonek roweru. Had i ja skaczemy w bok, kolarz mija nas i wpada na Wieśka. Zderzają się łbami. Cyklista leży na szosie. Po chwili podnosi się, ale nie bardzo się rusza, widocznie boi się Hada. Padło maca się za obolały łeb i klnie.
W Niemieżu pijemy w jakiejś karczmie na balkonie. Nie wieje tu ambrozją, owszem czuć świński gnój. Nikt jakoś nie je reszty zapasów żarcia.
Pozostała droga odbywa się spokojnie i bez wypadku. (…) Na Wielkiej żegnamy się i rozchodzimy. Koniec. Daj Boże zawsze takie włóczęgi i takie obiady, i taki sznaps. Oh!

Bachus herbu Flacha. (Paweł Jasienica)

Podobnych zapisów w „Księgach Włóczęg” jest znacznie więcej. Do najdowcipniejszych autorów należeli tu Stefan Jędrychowski i Teodor Bujnicki, jednak i innym nie brakowało weny w tym względzie. W niektórych wypadkach takie teksty czyta się z ogromnym zaskoczeniem. Dotyczy to na przykład wymienionego już Stefana Jędrychowskiego. Dzisiaj jest on znany jako były członek PKWN, a później wysoki urzędnik władz komunistycznych w Polsce, co skłania tych, którzy go osobiście nie znali, do postrzegania go jako osoby ponurej bez poczucia humoru, czyli typowego aparatczyka. Jak się okazuje, w młodości potrafił on być jednak człowiekiem bardzo dowcipnym, potrafiącym ubrać to w odpowiednią formę literacką.

Powracając do cytowanego tutaj z Księgi Włóczęg zapisu Pawła Jasienicy należy wyjaśnić, że do atrybutów Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich należało nadawanie członkom oprócz nominacji na Noworodka, na Włóczęgę, czy Arcywłóczęgę również klubowych imion, czyli pseudonimów. Nadanie takiego imienia związane było ze specjalnym rytuałem, podobnym do ceremoniału przyznania stopnia włóczęgi.

Pawła Jasienicę (Lecha Beynara) nazwano „BACHUSEM” ponieważ jego okrągła i różowa twarz robiła wrażenie notorycznego alkoholika. O powstaniu pseudonimu Czesława MiłoszaJAJO” istnieją dwie wersje. Stefan Jędrychowski podaje, że powodem nadania mu takiego imienia był kształt głowy Miłosza przypominający owal. Natomiast Paweł Jasienica o Miłoszu napisze „ …że zgłaszając się skwapliwie do jakiejś roboty wykrzyknął „ja! ja!” i w pośpiechu zaokrąglił końcową samogłoskę w „o”. Stefan Jędrychowski otrzymał w klubie pseudonim „ROBESPIERRE”, ponieważ jak przystało na prawnika był doskonałym mówcą. Jego rewolucyjne poglądy i jego polityczna przyszłość potwierdziły zresztą trafność tego klubowego imienia. Wiesław Brzozowski często opowiadał sprośne kawały, dla tego nazwano go „PADŁEM”, a innego włóczęgę, który potrafił go w tym prześcignąć, Aleksandra Kuczyńskiego przechrzczono „PRZEPADŁEM“. Poetę Teodora Bujnickiego zwano „DORKIEM“, od zdrobnienia jego imienia, ale częściej  „AMORKIEM“ ponieważ miał delikatną, prawie dziecięcą twarz. Józefowi Zdralewiczowi nadano przydomek „HAD” od często powtarzanych przez niego słów „słuchać hadko”.

Często w środowisku akademickim nieznane było imię i nazwisko włóczęgi, lecz gdy wymieniano pseudonim, to każdy wiedział o kogo chodzi. Najlepszym przykładem jest tutaj założyciel klubu Wacław Korabiewicz, któremu niezwykły wzrost (193 cm) zjednał w całym Wilnie miano „KILOMETRA”. Najniższego w klubie , Stanisława Wiśniewskiego, stanowiącego kontrast z „Kilometrem” przezwano „MILIMETREM”. Brat inicjatora-założyciela Akademickiego Klubu włóczęgów Wileńskich Bohdan Nagurski chciał nazwać się „Atamanem“, lecz jego plan zniweczył Zygmunt Drzewiecki oświadczając, że zaakceptuje takie pseudo jeśli środkowe  „a” zastąpione zostanie literą „u” oferując ostateczny rezultat imienia jako „A tu man”. Po przepychankach otrzymał Bohdan Nagurski jednak klubowe imię „MELODYSTA” ponieważ śpiewał w chórze, a także na wyprawach ciągle coś pod nosem nucił.

W dokumentach Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich znaleźć można też informację o nadaniu klubowego imienia Tadeuszowi Ginko. „…był to człowiek niezwykle zdolny i pracowity, więc z tego powodu dla kontrastu, sam sobie obrał pejoratywny przydomek „WAŁKOŃ” a koledzy, Rada Włóczęgów to zatwierdziła…“

Akademicki Klub Włóczęgów Wileńskich był organizacją męską, zrzeszającą studentów Uniwersytetu Stefana Batorego. Nie oznacza to jednak, że stronili oni od towarzystwa kobiet. Było wręcz odwrotnie. Ich koleżanki i przyjaciółki uczestniczyły często we włóczęgach ogólnoakademickich, niezbędne zaś wręcz były jako matki chrzestne w czasie chrztu Noworodków. Co więcej, po różnych próbach stworzenia żeńskiego Klubu Włóczęgów, które zainicjował Wacław Korabiewicz „Kilometr”, w roku 1936 powstał także Akademicki Klub Łazanek Wileńskich„.

W końcu lat 20. grupa byłych Włóczęgów z AKWW, którzy ukończyli już studia i rozpoczęli kariery zawodowe, postanowiła powołać nową organizację, tym razem już o określonym charakterze politycznym. Wśród uczestników zebrania, które odbyło się 11 października 1929 roku, w mieszkaniu Teodora Nagurskiego „Ostatniego”, znalazły się wszyscy założyciele AKWW, oprócz Wacława Korabiewicza „Kilometra”. Była to wyraźna kontynuacja działalności grupy ludzi, którzy kiedyś jako studenci zebrali się w Akademickim Klubie Włóczęgów. Teodor Nagurski, w trakcie wystąpienia inauguracyjnego zebrania, wyraźnie zaznaczył, że nowy klub, Klub Włóczęgów Seniorów, miał być dla jego członków miejscem, gdzie będą oni rozwijać swoje inicjatywy podejmowane kiedyś w ramach AKWW. Z tą jednak różnicą, że teraz czynili to ludzie wchodzący już powoli w życie towarzyskie, chcący wypowiadać się także w sprawach społecznych i politycznych. Mający często też osobiste ambicje polityczne.

W trakcie trzech pierwszych spotkań określono formułę nowego klubu i ustalono plan pracy aż do 1 czerwca 1930 roku. Trzy lata działania na zasadach klubu dyskusyjnego pozwoliły Włóczęgom okrzepnąć i przygotować grunt pod czasopismo, które zaczęto wydawać od 6 lipca 1932 roku pod tytułem „Włóczęga”. Łącznie, do kwietnia 1936 r., ukazało się 29 numerów „Włóczęgi”, po czym, z powodu kłopotów finansowych, zaprzestano jej wydawania. Dzięki temu periodykowi, o jednorazowym nakładzie 1 tys. egzemplarzy, Klub Włóczęgów Seniorów mógł dotrzeć ze swoimi ideami do szerszego kręgu odbiorców i w sposób bardziej efektywny wpływać na kształtowanie ich opinii. Dzisiaj „Włóczęga” oraz rękopis kroniki Klubu, zawierający sprawozdania z zebrań od 11 X 1929 r. do 5 VI 1930 r., stanowią właściwie jedyne, dostępne w kraju, źródła o działalności Klubu. Po kilku latach działalności Klub Włóczęgów Seniorów zyskał sobie liczne wpływy na terenie Wilna. Zdaniem autora notatki dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych działo się tak dzięki opinii, że Włóczędzy są w bliskich stosunkach z najwyżej postawionymi osobistościami życia publicznego w Polsce. Podstawę do takich sądów dawały spotkania członków Klubu w publicznych miejscach z urzędującym premierem Januszem Jędrzejewiczem oraz z dwoma byłymi premierami: Walerym Sławkiem i Aleksandrem Prystorem. Dalej były to kontakty z ówczesnym ministrem Schätzlem, pułkownikami Pełczyńskim i Stachiewiczem czy też kierownikiem sekretariatu wojewódzkiego BBWR na Wileńszczyznę, posłem Alfredem Birkenmajerem, oraz wielu innymi osobami. Lider Klubu, Teodor Nagurski, będący wiceprezydentem miasta Wilna, także był związany z BBWR.

Dzięki takiemu usytuowaniu towarzyskiemu Klubu możliwe było wprowadzenie Henryka Zabielskiego na stanowisko referenta litewskiego w wileńskim Wydziale Bezpieczeństwa. To zaś stwarzało możliwości wpływania na kształt polityki narodowościowej na terenie Wileńszczyzny i nie tylko. Przykładowo w trakcie I Zlotu Młodzieży Polskiej z Zagranicy Zabielski korzystając ze swojego stanowiska próbował przekonać delegację Polaków z Litwy o bezsensowności ich oporu wobec władz litewskich i propagował ideę wielkiej Litwy z Wilnem jako stolicą, która tylko jako taka mogła się związać z Polską. Plany Włóczęgów, aby stać się dla MSZ pośrednikiem w kontaktach z Litwinami „bez piany na ustach”, zakończyły się jednak fiaskiem. Ich działalność nie znalazła właściwego zrozumienia w ówczesnych polskich sferach rządowych.

Wojna przyniosła kres działalności Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich, Akademickiego Klubu Łazanek Wileńskich oraz Klubu Włóczęgów Seniorów. Wszyscy członkowie tych organizacji rozproszyli się po świecie lub co gorsza zginęli. Podobny los spotkał pamiątki i archiwum klubowe. Część symboli jego historii i tradycji została jednak uratowana, w tym znalazła się włóczęgowska  „Laga”. „Lagę“ wywiózł z Wilna Bohdan Nagurski, a do 1995 roku przechowywał ją w swoim domu Tadeusz Ginko. Przetrwała też pamięć o historii oraz o inicjatywach wspaniałych przedstawicieli tej organizacji na Litwie. Dzięki publikacjom Wacława Korabiewicza „Kilometra “przedstawiciele młodego pokolenia poznali między innymi przygody kajakowej wyprawy do Konstantynopola i jego innych etnograficznych podróży w egzotyczne zakątkach świata. Żywym przekaźnikiem tej tradycji był również Tadeusz Ginko „Wałkoń”, który po wojnie pełnił funkcję nauczyciela jako profesor chirurgii na Śląskiej Akademii Medycznej. W styczniu 1975 r., Tadeusz Ginko „Wałkoń” razem z Wacławem Korabiewiczem „Kilomerem” i Bohdanem Nagurskim „Melodystą” dokonali symbolicznego przekazania tradycji Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich do Akademickiego Klubu Kajakowego „Kajman” na Śląskiej Akademii Medycznej. Wyrazem tego było oddanie w nasze ręce symbolu Klubu z Wilna, klubowej „Lagi” oraz sporządzenie specjalnego historycznego aktu na piśmie. Od tamtego momentu klub nasz nosi nazwę: Akademicki Klub Włóczęgów „Kajman” i od 48 lat nieprzerwanie podtrzymuje pamięć o poprzednikach i o historii Polski i Litwy, kontynuując tradycje Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich.

Po upadku muru berlińskiego i politycznej transformacji Europy w dniu 13.02.1990 Wacław Korabiewicz (Kilometr) zainicjował na spotkaniu w swoim mieszkaniu w Warszawie w obecności przedstawicieli Polonii Litewskiej reprezentowanej przez Elwirę Ostrowską oraz Michała Kleczkowskiego reaktywację Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich. Na spotkaniu tym Akademicki Klub Włóczęgów KAJMAN oddał z powrotem do Wilna w ręce młodych przedstawicieli nowego Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich najważniejszy symbol naszych organizacji, klubową „LAGĘ“

W dniu 02.05.2010 podczas wizyty Akademickiego Klubu Włóczęgow KAJMAN na Litwie przedstawiciele Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich reprezentowanych przez Julę Vasilewską, Jolantę Wołodko, Ewę Wołodko, Katarzynę Bitovt, Simonę Lisicynę, Krzysztofa Popławskiego, Edwarda Griszyna, Daniela Vasilewskiego, Waldemara Borejko i innych otrzymali na wspólnej uroczystości poświęcenia w Kościele Św. Ducha , wykonaną przez gospodarzy bliźniaczą kopię LAGI jako symbol przyjaźni i braterstwa obu tych organizacji. W dniu tym, połączeni sznurami braterstwa wędrowaliśmy wspólnie po ulicach Wilna z LAGĄ-matką-staruszką oraz młodziutką LAGĄ-córką, śpiewając nową zwrotkę KURDESZA, hymnu obu naszych klubowych organizacji.

Niech nasze LAGI łączą nas wiecznie Nasze wyprawy chronią bezpiecznie Niech przyjaźń będzie pomiędzy nami KURDESZ, KURDESZ nad KURDESZAMI

Od tego dnia czujemy się zobowiązani do wspólnego pielęgnowania tradycji Akademickiego Klubu Włóczęgów na Litwie i w Polsce, szczególnie teraz, w jego stuletnią rocznicę.

W imieniu Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich oraz w imieniu Akademickiego Klubu Włóczęgów KAJMAN Jeszcze raz dziękujemy za zaproszenie nas na dzisiejszą uroczystość.

METER

23.05.2023

Informacje zebrane na podstawie bezpośrednich przekazów oraz pisemnych relacji Wacława Korabiewicza (KILOMETRA), Tadeusza Ginko (WAŁKONIA), Bohdana Nagurskiego (MELODYSTY), Czesława Miłosza (JAJO), oraz historycznych opracowań Aleksandra Srebrakowskiego i Waldemara Szełkowskiego. 

 

Dodatkowe informacje

W dniu 21 listopada 1995 we Wrocławiu historyk Dr Aleksander Srebrakowski otworzył wystawę poświęconą Akademickiemu Klubowi Włóczęgów. Jego wystawa Wileńscy „Włóczędzy”, po otwarciu i ekspozycji we Wrocławiu, pokazywana była następnie w Wilnie, w Polskiej Galerii Artystycznej „Znad Wilii” (20 stycznia – 2 lutego 1996); w trakcie „Dni Kultury Polskiej” w Ejszyszkach (20-21 września 1996); w Domu Polonii na zamku w Pułtusku (26 października – 1 grudnia 1996); w trakcie VIII Międzynarodowego Najazdu Poetów na Zamek Piastów Śląskich w Brzegu” (2-5 października 1997), w Bibliotece Narodowej w Warszawie (22 stycznia – 28 lutego 1998) aktualnie zaś znajduje się w Muzeum Historycznym w Głogowie.

Dr Aleksander Srebrakowski jest absolwentem Uniwersytetu Wrocławskiego. Od grudnia 1989 jest zatrudniony w Zakładzie Historii Najnowszej, w Instytucie Historycznym tego uniwersytetu. Zajmuje się badaniem polskich skupisk na terytorium Związku Radzieckiego oraz historią Kresów. Do tej pory, oprócz szeregu artykułów historycznych i popularnonaukowych, opublikował też książki: Sejm Wileński 1922 roku. Idea i jej realizacja, Wrocław 1993 (dodruk 1995), oraz jako współautor ze Stanisławem Ciesielskim i Grzegorzem Hryciukiem, Masowe deportacje radzieckie w okresie II wojny światowej, Wrocław 1993 (wydanie drugie – zmienione i rozszerzone, Wrocław 1994). Przed wystawą o Klubie Włóczęgów przygotował także wystawę historyczną pt. „Wilno Mickiewiczowi”, zrealizowaną w 1989 roku we wrocławskim Muzeum Architektury.

Pieczęć Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich znajduje się w posiadaniu jednego z ostatnich Wygów Akademickiego Klubu Włóczęgów KAJMAN po wprowadzeniu Stanu Wojennego, Piotra Fiodora, obecnie Profesora Transplantologii jednej z warszawskich Klinik Chirurgicznych.

Ogólne informacje o rzece REGA

Ogólne informacje o rzece REGA

! ⇒ Artikel auf Deutsch ⇐ !

! ⇒ „Bawół w lotosach” Uli Wilczek ⇐ !

Ula Wilczek

 

Rzeka Rega przepływa przez Pojezierze Zachodniopomorskie i Pobrzeże Szczecińskie. Jej źródło leży w osadzie Imienko. Płynie przez tereny 3 powiatów (świdwińskiego, choszczeńskiego i gryfickiego) i 6 miast: Świdwin, Łobez, Resko, Płoty, Gryfice, Trzebiatów.

Rzeka Rega to jedna z najdłuższych rzek regionu. Jej długość szacuje się od 168 km do nawet 199 km, jak podają różne źródła. Teren jej zlewni wynosi 2723,3 km2. Rega znajduje swoje ujście w morzu Bałtyckim (jest trzecią rzeką w Polsce, pod względem długości, uchodzącą do morza – po Wiśle i Odrze).

Źródło rzeki znajduje się niedaleko wsi Imienko w gminie Połczyn – Zdrój. Stamtąd rzeka płynie w kierunku południowym do jeziora Resko Górne, które wcześniej uważano za źródło rzeki. Rega często zmienia swój kierunek, przepływając przez liczne jeziora i sztuczne zbiorniki, łącząc się z innymi rzekami, strugami i mniejszymi kanałami.

Na styku trzech gmin – Świdwin, Łobez i Brzeźno do rzeki uchodzi Stara Rega, której nie należy jednak mylić z dawnym przebiegiem koryta Regi na odcinku ujściowym, posiadającym tę samą nazwę. W dalszym  biegu Rega przepływa przez miasto Łobez, a następnie uchodzą do niej wody Reskiej Węgorzy. Za Płotami do Regi uchodzi rzeki Rekowa, kolejnymi zaś miastami, przez które przepływa są Gryfice i Trzebiatów. Na ostatnim odcinku Rega płynie przez dłuższy czas wzdłuż wybrzeża po czym w miejscowości Mrzeżyno uchodzi do Bałtyku. U ujścia rzeki wybudowano 2 falochrony.

Na rzece wybudowano osiem małych elektrowni wodnych, co zaskutkowało utworzeniem się sztucznych zbiorników – jezior zaporowych: Lisowskiego i Rejowickiego. Tak intensywne wykorzystanie biegu hydroenergetyczne jest typowe dla rzek Przymorza, co wynika z ich relatywnie dużego spadku. Stan wody w rzece określa się od III do IV klasy jakości.

Rzeka Rega jest nie tylko elementem krajobrazu, ale zawiera wiele siedlisk roślin oraz zwierząt. Rzeka wraz ze swoimi licznymi dopływami, strugami i jeziorami, gromadzi w swoich wodach takie ryby jak: pstrągi, szczupaki, klenie, amury czy węgorze. Przez to rzeka też jest uznawana jako doskonałe miejsce do wędkowania. O wysokiej wartości przyrodniczej świadczy również występowanie troci i łososia, wędrujące rzeką na tarło. Wybierając się na połowy tuż przy ujściu rzeki w okolicach Mrzeżyna, należy pamiętać o specjalnym zezwoleniu na połów w wodach morskich.

Na Redze organizowane są spływy kajakowe, które cieszą się coraz większą popularnością. Istnieje możliwość rozpoczęcia ich już w Świdwinie, lecz trasa ta utrudniona jest za sprawą 4 przenosek i wąskiego koryta. Zalecane jest wyruszenie stąd małym i już doświadczonym grupom. Dla mniej wprawionych proponowane jest wyznaczenie startu w Łobzie. W ogólnej ocenie Rega określana jest jako rzeka łatwa do przebycia kajakiem, lecz dość uciążliwa za sprawą częstego przenoszenia sprzętu przez powalone drzewa.W zależności od obranej trasy spływ może trwać od jednego do kilku dni. Na trasie udostępnionych jest kilka miejsc co biwakowania i odpoczynku. Sprzęt można wynająć w specjalnych wypożyczalniach lub skorzystać udostępnianego np. w pensjonatach.

Podczas podróży rzeką zaobserwować można interesujące okazy flory i osobniki fauny, a także krajobrazy nadrzeczne. Rzeka w stosunkowo małym procencie przepływa przez tereny zalesione, głównie meandruje przez łąki i pola, co umożliwia podziwianie rzeźby terenu. Brzegi rzeki są miejscami gęsto zarośnięte, lecz rośliny nie są na tyle wysokie, aby uniemożliwiały oglądanie widoków. Są to głównie trawy i krzewy typu przybrzeżnego, lubiące podmokłe tereny. Należy pamiętać też, że często zdarza się, iż tereny wzdłuż rzeki są podmokłe lub bagienne, co może rodzić problemy z opuszczeniem kajaka w miejscach innych niż wyznaczone – grunt potrafi być tak grząski, iż możemy mieć trudności z przejściem.

Rega przepływa przez wiele obszarów objętych formami ochrony przyrody, co potwierdza wysoką wartość przyrodniczą rzeki oraz jej okolic.

Hołd dla Profesora Tadeusza Ginko (Wałkonia)

Hołd dla Profesora Tadeusza Ginko (Wałkonia)

! ⇒ „Tak bylo i być musiało”
Rozmowa z córką Tadeusza Ginko – Anielą Kaczanowską ⇐ !

 

Drodzy przyjaciele, WŁÓCZĘDZY w Polsce i na Litwie.

Drodzy studenci Sekcji Turystyki Górskiej AZS, Śląskiego Uniwersytetu Medycznego.

W dniu 26.05.2023 o godz. 15:00 jedno z pomieszczeń budynku Śląskiej Izby Lekarskiej w Katowicach (ul. Grażyńskiego 49a) otrzyma oficjalną nazwę Sali imienia Profesora Tadeusza Ginko. 

Zaszczyt ten dla wspaniałego Profesora medycyny i niezwykłego człowieka jest zasłużony, jednak spada i na nas, członków Akademickiego Klubu Włóczęgów KAJMAN oraz naszych przyjaciół z Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich.

Profesor Tadeusz Ginko (WAŁKOŃ) był ostatnim Wygą „Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich“ przed wtargnięciem Rosjan do Wilna w 1939 roku. To jemu (WAŁKONIOWI) i Bohdanowi Nagurskiemu (MELODYŚCIE) zawdzięcza Klub Włóczęgów uratowanie z pożogi wojennej tradycji Klubu oraz naszego symbolu tj. „Włóczęgowskiej Lagi“, która w zagościła od 1975 roku na Śląsku i 13.02.1990 wróciła z powrotem do Wilna. Tadeusz Ginko (WAŁKOŃ) ukończył ostatnie egzaminy z medycyny, po agresji sowietów i zamknięciu najstarszego na Litwie i ufundowanego przez polskiego Króla Stefana Batorego w Wilnie uniwersytetu, rok później, „w języku litewskim“ już w Kownie. Związany lekarskimi powinnościami z działalnością AK na wileńszczyźnie, wspólnie z innymi polskimi żołnierzami dostaje się do niewoli rosyjskiej i spędzi prawie pięć lat na syberyjskim zesłaniu w obozach pracy. Swój obowiązek wobec ojczyzny Polski przedkłada wówczas, nad tym wobec własnej rodziny, cierpiąc z tego powodu tak, jak cierpi człowiek kochający tak samo własną rodzinę jak i swoją ojczyznę. Po powrocie z wygnania, po pewnym czasie osiedla się z rodziną na Śląsku i staje się „szarą eminencją“, nauczycielem przekazującym swoim uczniom, studentom Śląskiej Akademii Medycznej, stare i wypróbowane wartości moralne lekarza, …t.j. powinność bezinteresownego opiekuna najcenniejszego skarbu jakim jest zdrowie każdego pacjenta. Przez komunistyczną władzę szykanowany pozostaje jednak dla nas studentów gwiazdą historii polskiej chirurgii, lekarzem, który wsłuchując się w skargę cierpiącego i w swe własne doświadczenie, kładąc ręce na brzuch chorego stawia właściwą diagnozę, … bez pomocy USG, CT czy MRT.

Dopiero przemiany lat osiemdziesiątych przyniosą mu nadzieję na powrót normalności w życiu społecznym i zawodowym. Walczy o nie tak aktywnie tak jak żołnierz świadom swego celu i jak żołnierz obeznany z walką, mimo podeszłego już wieku i choroby. W latach osiemdziesiątych, w dniu swych urodzin, odchodzi na zawsze. Zawsze zdyscyplinowany, nie szukający porachunków z przeszłością, świadom swojej roli jako głowa rodziny i nauczyciel pokoleń lekarzy, …odchodzi z uśmiechem na ustach.

Jego nie nasączone goryczą, lecz wręcz przeciwnie, chęcią życia i optymizmem „Wspomnienia 1939-1946“ i z lat późniejszych, opracowane przez redaktora Leszka Jana Malinowskiego, (Wydawnictwo Wileńskich Rozmaitości, ISSN – 1230 – 9915, ISBN  978- 83-87865-65-8) polecam tym wszystkim, którzy stykali się z nim na co dzień, wszystkim zainteresowanym tą epoką historii Polski i Wilna, wszystkim Włóczęgom, wszystkim adeptom Śląskiej Akademii Medycznej, czy też studentom Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, jak również i tym, którzy czują się zmęczeni „trudami” obecnego życia.

Proszę wszystkich tych dla których bliska jest historia tej wspaniałej postaci, Profesora Tadeusza Ginko (WAŁKONIA) człowieka niezłomnego, prostolinijnego i uczciwego do przekazania szacunku dla jego dzieła życia swoją obecnością w dniu 26.05.2023 o godz. 15:00 w budynku Śląskiej Izby Lekarskiej w Katowicach (ul. Grażyńskiego 49a). 

Proszę Was.

Załóżcie berety i pokażcie WAŁKONIOWI naszą włóczęgowską Lagę, która będzie obchodzić w tym roku 19.12.2023 swoją stuletnią rocznicę

(METER)

Saarbrücken, 15.05.2023

O TYCH, KTÓRZY ODESZLI

O TYCH, KTÓRZY ODESZLI

Kierujemy dzisiaj myśli do najbliższych, tych których już wśród nas nie ma.
Do tych również którzy swoją obecnością, swoimi pomysłami, aktywnością, swoim humorem i sercem swoim zacieśniali więzi braterstwa w rodzinie
Akademickiego Klubu włóczęgów KAJMAN

Eugeniusz Bienias (EUGENIO)
Marek Blachnicki
Róża Cichy (MATKA)
Tadziu Gauda (BULIK)
Tadeusz Ginko (WAŁKOŃ)
Jurek Goniewicz (CZARNY ANIOŁ)
Jurek Jakubek (ŚWISTAK)
Wacław Korabiewicz (KILOMETR)
Wojtek Kossowski (CHOLERNIK)
Olek Kowalski (ŚWINTUCH)
Heniu Krzemiński (TELEWIZOR)
Peter Marek (SZYBKI)
Adam Monsiol (HULOK)
Jasiu Nowak
Stasiu Płaza
Gosia Rutkiewicz (BABKA)
Marek Winiarski (KACZOR)
Andrzej Zajusz (ZAZA)

01.11.2022

Wda 2022

Wda 2022

Terminy i cała trasa ostatecznie

Kajmany, drodzy przyjaciele,

Po tragicznej wiadomości z dni ostatniego tygodnia związanych z „Czarnym Aniołem” trudno oderwać się od smutku i myśli o przemijaniu. Życie toczy się jednak dalej. Plan naszego spotkania na tegorocznym spływie dobiegł do miejsca, w którym zmuszeni jesteśmy podejmować decyzje. Przesyłam więc wiążące informacje.

Spotykamy się w tym roku na WDZIE. Rzeka ta to piękno natury i spokój, którego obecnie najbardziej potrzebujemy. Byliśmy już tam przed prawie 10 laty w 2013 roku.

Centrum spotkania będzie Stanica wodna WDZYDZE:

STANICA WODNA PTTK
Wdzydze ul. Stolema 1
83-406 Wąglikowice
Położenie: N 54*00’49” E 17*55’18”

Ten kontakt zawdzięczamy Jackowi Berze (PŁETW). Dziękuję mu w naszym imieniu serdecznie za to. To spotkanie będzie jednak inne niż do tej pory, bo czuję już na ramionach ciężar wieku dwudziestego pierwszego, a ja jestem przecież jeszcze z tego poprzedniego, i chyba tak z rozpędu nadal sądzę, że nic się przez ten wiek nie zmieniło. Niewygodnie korespondują z tą tezą moje kości i zakręty, te pod czapką i w sposób despotyczny wręcz namawiają do zmiany. Ulegając tym namowom i życzeniom wielu KAJMANÓW powracamy do organizacji naszych spotkań tak jak za życia MATKI, z jednym wyjątkiem tylko dla tych, którzy z tego lub innego powodu nie mogą się do programu dopasować.

Jedna grupa (G1) płynie 6 dni kajakami po Wdzie. Do grupy tej należą tylko ci uczestnicy, którzy od pierwszego do ostatniego dnia wspólnie z KAJMANEM Wdą płynąć będą. Dla nich KAJMAN organizować będzie kajaki i transport rzeczy na poszczególne odcinki spływu.

Druga grupa (G2) to te osoby, które czasowo z KAJMANEM spotkać się z takich lub innych względów mogą lub biwakować pragną w domkach noclegowych w Stanicy WDZYDZE lub w namiotach i stamtąd organizować chcą sobie wypady, kajakowe rowerowe lub piesze.
Organizacja pobytu w domkach noclegowych i w namiotach grupy (G2) w Stanicy WDZYDZE, rezerwacja kajaków na poszczególne dni i organizacja ich transportu i t.d. leży w indywidualnych rękach osób i grup.

Program:
31.07 (niedziela)
zostawiamy rozbite namioty na miejscu. Wyjeżdżamy autobusem w górę rzeki i spływamy do Stanicy Wdzydze.
1.08 (poniedziałek)
Zostawiamy rozbite namioty na miejscu. Wyjeżdżamy autobusem lub własnymi samochodami na zwiedzanie Starówki do Gdańska. Wracamy do Stanicy Wdzydze.
2.08 (wtorek)
Wdzydze – Borsk 12 km zaraz za przenoską  we wsi lub ciut dalej na przenosce z kanału na rzekę (w lesie, bez zagospodarowania ale na odludziu)
3.08 (środa)
Borsk – Czarna Woda 20 km dwa prywatne pola
4.08 (czwartek)
Czarna Woda – Mały Bukowiec 23 km, duży teren przy moście
5.08 (piątek)
Mały Bukowiec – Wda 20 km, duży teren przy moście
6.08 (sobota)
Żegnamy się czule w Stanicy obiecując sobie, że spotkamy się znowu, najpóźniej na innej już rzece za rok.

LIWIEC-2021 nie był leniwiec. Wydarzenia

LIWIEC-2021 nie był leniwiec. Wydarzenia

⇒    KLIPY LIWIECKIE                                              ⇒    SPOTKANIE POSPŁYWOWE LIWIEC-2021
⇒    POŻEGNANIE ADAMA MONSIOLA

LIWIEC- 2021 to nie był leniwiec jak zapowiadano. To, że nie spodziewano się spektakularnych wydarzeń nie oznaczało jeszcze, że wystąpić one nie mogły. Pojawiły się w trakcie przemierzania trasy naznaczonej, przez Andrzeja Świątkowskiego po przepięknej, czystej rzece, pełnej wodnej roślinności i ptactwa, czyli nieskażonej, nie tak jak ta przed rokiem OBRA, zaśmiecona i śmierdząca zachodnią cywilizacją. Te spektakularne wydarzenia pojawiały się niespodziewanie, tak jak deszcz, którego niebiosa tym razem nie szczędziły w obawie byśmy nie przegrzali swoich mózgowych „czipów” nadmiarem słońca. Zgrzytaniem zębów kwitowaliśmy widok piaszczystych plaż w dolnym odcinku rzeki, gdzie zażyć można byłoby kąpieli, ale okutani w kurtki i nieprzemakalne płaszcze raczej nie przystawało. W tej mokrej atmosferze, podzieleni na zgrzytających i szczękających zębami z zimna i ze złości na pogodę nie dostrzegaliśmy pewnych faktów, które ulotne należały do historii tego spotkania.

Jednym z nich było ocalenie Ryśka Jamy (SARMATY) przed śmiercią. Przed śmiercią przez utopienie. Nie jestem pewien, czy on (SARMATA) wie, że swoje życie zawdzięcza wówczas i dzisiaj Romkowi Mirkowi (FERDYNANDOWI), który tylko dzięki swojemu solidnemu wykształceniu w duchu humanizmu i przez to szacunku dla drugiego człowieka odstąpił od przez średniowiecze wyciśniętego piętna na ludzkiej naturze i nakazu natychmiastowego wymiaru kary.

Ta cała historia rozegrała się na Liwcu, na odcinku pomiędzy Wyszkowem a Węgrowem. Moim zdaniem wina SARMATY nie była jednak aż taka oczywista, bo FERDYNAND popełnił błąd techniczny. FERDYNAND zatrudnił tego dnia SARMATĘ w kajaku do roli napędu i posadził go przed sobą, bo jak później zeznał, chciał „sytuację (t.j.pracę motoru) kontrolować”. Należy mu jednak ten techniczny błąd wybaczyć, bo jako rekonwalescent, dawno już kajakiem nie pływał, … a Mercedesem też jeszcze nie jeździ. A w Mercedesie i w kajaku napęd zawsze z tyłu. Summa summarum napęd przedni się nie sprawdził. Ciągnął kajak od szuwarów po lewej do szuwarów po prawej, czasami też pod prąd (jak sterowanie wysiadło) i na koniec ta komórka. Komórka wytrącona przez SARMATĘ wiosłem z rąk FERDYNANDA, który właśnie w kajaku przez GPS starał się ustalić właściwy kurs, chociaż jak wiadomo rzeka zawsze z prądem płynie, rzeka, jak mawia POLIPONEROS (Jurek Ponejko) rzeka sama do celu przecież zaniesie.

Jeszcze raz powtarzam. Nie jestem pewien, czy on (SARMATA) wie, że swoje życie zawdzięcza wówczas i dzisiaj (FERDYNANDOWI), który tylko dzięki swemu solidnemu wykształceniu w duchu humanizmu i przez to szacunku dla drugiego człowieka odstąpił od przez średniowiecze wyciśniętego piętna i nakazu natychmiastowego wymiaru sprawiedliwości przez utopienie winowajcy.

FERDYNAND przezwyciężając średniowieczne atawizmy swego prawdziwie męskiego charakteru opuścił nas Liwczan po utracie w liwczanych nurtach komórki w pośpiechu i bez pożegnania świadom, że jego dalsza obecność może stać się i dla SARMATY i dla nas wszystkich tylko pasmem nieustających kłopotów.

Za tą jego odpowiedzialną decyzję w imieniu nas wszystkich, którzy na LIWCU pozostali serdecznie FERDYNANDOWI dziękuję.

Docenić należy też obecność GLIZDY (Krzysia Mazika) i jego żony (GLIŹDZINY) Oli. Oj, to też było wydarzenie. Dla nich obojga spływ z 80 wariatami rozbijającymi namioty codziennie na innym miejscu i podającymi sobie flachę z rąk do rąk przy ognisku i mruczących w dźwiękach gitary pieśni mniej lub bardziej patriotyczne, prowadzących na przemian rozmowy na temat propozycji naprawy lub potępienia dla rozpadu kosmosu i świata, …to dla nich już żadna frajda, żaden relaks, ani też wzbogacenie intelektualnych zasobów o nowe. Należy to rozumieć i uszanować, chociaż jak wiemy, że to od czasu do czasu, tzn. raz na rok spływ z 80 wariatami rozbijającymi namioty codziennie na innym miejscu i podającymi sobie flachę z rąk do rąk przy ognisku i mruczących w dźwiękach gitary pieśni mniej lub bardziej patriotyczne, prowadzących na przemian rozmowy na temat propozycji naprawy lub potępienia dla rozpadu kosmosu i świata nie może prowadzić do ogłupienia i odarcia zgromadzonych intelektualnych zasobów do absolutnego zera. Wręcz przeciwnie. Buduje przestrzeń dla wyobraźni o świecie i o tym co na tamtym lub innym kosmosie się dzieje. Artystom tego tłumaczyć nie muszę i tłumaczyć nie BENDEM (poprawnie „nie będę”).

Oboje przyjechali jednak by się z nami spotkać. To najcenniejsze. Przyjechali w pierwszym dniu do naszej bazy w ZALIWIE-SZPINKI.

GLIZDA paradował w znanym od wieków słomkowym, dziurawym kapeluszu rozdając na lewo i prawo swój niepowtarzalny uśmiech. Z Oleńką nocowali w swoim samochodzie marki Renault rozkładając siedzenia. Zawsze niezwykle skromni, nie wymagający luksusów od życia.

Z GLIZDĄ ustaliliśmy, że następne spotkania KAJMANa w sierpniu lat następnych odbędą się jako te, już za czasów studenckich przez nas wypróbowane stacjonarne RANCHO.

Gdzie one będą jeszcze dzisiaj nie wiadomo. GLIZDA podjął się takie miejsce dla KAJMANa znaleźć.

W naszym wspólnym imieniu dziękuję GLIŹDZINIE i GLIŹDZIE za ich krótką wizytę.

Wydarzeniem był też przyjazd naszych przyjaciół z Litwy do Węgrowa. Jula Wasilewska Honorowa Włóczęga KAJMANA (MINISTRA) zapisała się przed wieloma laty złotymi zgłoskami w naszej historii prowadząc do połączenia Klubu Włóczęgów w Polsce i na Litwie mentalnie w jedną całość. W naszych kontaktach zawsze towarzyszył jej brat, od roku też Honorowy Włóczęga KAJMANA (DRWAL). Na LIWIEC przyjechała też po latach Kaśka Bitovt i Simona Lisicyna. Kaśka zawsze małomówna, pod swoim milczeniem kryjąca wiele głębokich i wartościowych myśli i Simona, kobieta ekspresyjna. Kaśka przed laty pięknie śpiewała wybijając rytmy na gitarze. Studiowała też muzykę w Szkocji. Wówczas pragnęła zostać piosenkarką. Nie została, a szkoda.  Simona poszła na studia polityki w Wilnie, ale „nie z wyboru, tylko z konieczności lub z obowiązku studiowana i po to by zastanowić się co chce na prawdę uczyć się i robić w przyszłości “, jak zdradziła mi podczas naszej wizyty w Wilnie (2010). Dzisiaj w naszej krótkiej rozmowie po jedenastu latach mogę potwierdzić, że jej oratorski talent, tak bardzo w polityce potrzebny, zachowała. Dzisiaj po jedenastu latach każdy z naszych litewskich przyjaciół wykonuje jednak inne zawody niż pierwotnie. Jula Wasilewska (MINISTRA) rezygnując z pozycji prawnika, zajmuje się działalnością gospodarczą w branży hotelarskiej, co daje jej wiele spokoju i czasu na refleksje o życiu i dniu codziennym. Jej brat Daniel (DRWAL) już nie włóczy się ciężarówką po stepach Europy, tylko pełni funkcję managera i znalazł czas dla siebie i swej pasji muzykowania. Kaśka Bitowt nie musi już śpiewać nad gitarą, bo robią to za nią inni w jej własnym studiu nagrań w Wilnie. Simona nie musi już walczyć słownie z durniami (inaczej bardziej muzycznie: cymbałami) w polityce, bo promuje teraz litewską muzykę przez międzynarodowe media na cały świat. Wszyscy nasi przyjaciele z Litwy odnieśli w swoim życiu zawodowy sukces dzięki tej ich ojczyznę Litwę oraz ich cechującej osobistej dyscyplinie. Wszyscy oprócz języka polskiego porozumiewają się między sobą i poza, przynajmniej czterema innymi. Wszyscy są godni podziwu i szacunku dla ich CURRICULUM VITAE. Ucieszyliśmy się, że o nas KAJMANach nie zapomnieli i zechcieli pokonać kilkaset kilometrów dróg z Litwy do Polski, by się z nami spotkać.

KAJMAN w dniu 06.08.2021 wyraził im za to swoje uznanie nadając Kasi Bitovt tytuł Honorowej Włóczęgi KAJMANA i przekazując jej klubowe imię (POEZJA) oraz Simonie Lisycyna tytuł Honorowej Włóczęgi KAJMANA, nadając jej klubowe imię (LIWCZYNA).

Podziękowali za nie dyskoteką, szaleńczą dyskoteką litewskich pop-melodii pod namiotem w ZALIWIE-SZPINKI.

Wydarzeniem LIWCA-2021 była też nocna kąpiel „młodych”, bo my starzy tak młodych właśnie nazywaliśmy. Młodzi przybyli z Europy nad Liwiec karawanem pod wodzą Karoliny Wilgus znaną od lat pod imieniem klubowym ZŁOTA RYBKA. Młodzi porozumiewali się między sobą obcymi językami, których starzy nie kapowali, bo byli być może już za starzy. Młodzi poruszali się na wodzie i na lądzie prawie wyłącznie gromadą swoją, czego starzy też zrozumieć nie mogli. A było tych młodych niemało. Częściowo nosili polskobrzmiące nazwiska jak Ewa Białogłowska, Albert Muskała, Tomasz Gola czy Filip Banyś. Inne wskazywały na pochodzenie wręcz zagranicznie jak Prokop Martínek, Dani Vegara, Javier Ferrán, Luis González, czy Clémentine Constans.

Pewnego deszczowego wieczoru starzy podczas wspólnego posiedzenia pod dużym namiotem w ZALIWIE-SZPINKI postanowili zintegrować starych i młodych, po to by było po prostu fajnie razem. Starzy nadali młodym tytuły Noworodków i zaopatrzyli ich w Berety z Kutasem (tym czerwonym) i klubowymi imionami (Ewę Białogłowską imieniem WYBOROWA, Alberta Muskałę imieniem STRUNA). Inni; Julia Oprządek, Tomasz Gola oraz Martinek Prokop otrzymali tytuły Zarodków i Berety z Kutasem białym.

Po tej integracyjnej uroczystości, gdy deszcz przestał padać starzy rozpalili duże ognisko, przy którym czekali na młodych, na ich muzykę, na ich krótką relację skąd przybyli na LIWIEC i na to co ich podnieca albo nie podnieca.

Starzy czekali przy ognisku na młodych i nie rozumieli, bo już chyba za starzy, że młodzi woleli wskoczyć do balii z ciepłą wodą. Do balii z ciepłą wodą oddaloną o 10 metrów od dużego ogniska starych.

W tenże wieczór u wielu starych pojawiły się wątpliwości co do ich własnych wartości w życiu i w świecie.

Ja sam przypominam sobie, że w moim śnie tej nocy pod namiotem w ZALIWIE-SZPINKI, a padał deszcz rzęsiście, stanąłem po stronie starych i namówiłem ich wszystkich byśmy tak jak stoimy, z naszymi wyszarganymi przez dziesiątki lat różnych doświadczeń ciuchami wleźli do tej balii z ciepłą wodą, razem młodymi.

Udało się. Wleźli wszyscy starzy, w moim śnie do tej balii. Każdy stary dostał wcześniej ode mnie flachę lokalnego piwa dla wyrównania nastroju. Było trochę ciasno, ale integracja powiodła się całkowicie, przynajmniej do momentu kolejnej fali deszczu. Tak śniło mi się do rana.

Wrażenie, z którym obudziłem się i przekazane mi przez tych co byli w mojej sennej balii pozostało we mnie do dzisiaj. Obojętnie, czy starzy, czy młodzi to płyniemy tą samą łodzią i w tym samym kierunku co wszyscy. Separowanie się młodych od starych i odwrotnie sensu nie ma, bo prowadzi tylko do ubóstwa. Przynajmniej do intelektualnego ubóstwa. A to już i tak jest za dużo i też niepotrzebne.

Wydarzeniem LIWCA-2021 było też uczestnictwo rodziny CICHY. Agnieszki, Dawida, Marysi, Tymka i Witka.

Dawid już jako dziecko razem z MATKĄ i Kajmanem wędrował kajakiem po Czarnej Hańczy. Agnieszka w swojej pracy magisterskiej opisała Historię naszego klubu. Dnia 14 sierpnia 2010 roku kościele Św. Anny w Świerklanach byliśmy świadkami niezwykle uroczystych zaślubin ich obojga. KAJMAN podczas hucznego weseliska podarował nowożeńcom na ich wspólną z nami dalszą drogę piękny nowy bordowy kajak i nadał klubowe imiona; Agnieszce – WILEJKA, a Dawidowi – SERCE. Kilka dni później towarzyszyliśmy nowożeńcom w ich podróży poślubnej na wezbranej powodzią Pilicy. Tam pod jednym z mostów o mało co Agnieszka i Dawid nie zakończyliby swej wycieczki przez życie. Dobry Pan Bóg nie pozwolił jednak na taką tragedię i dzięki temu teraz po jedenastu latach powrócili na łono klubu przywożąc ze sobą trzech własnego chowu kandydatów na członków klubu, Marysię, Tymka i Witka przyjętych natychmiast w grono ZARODKÓW.

Róża MATKA na pewno była dumna spoglądając z góry na trzy małe łebki swoich wnuków w kajakach Agnieszki i Dawida, główki wnucząt zacięcie wiosłujących w deszczu i sterujących od szuwarów po lewej do szuwarów po prawej stronie LIWCA.

Przy tej okazji pragnę wyrazić nasze uznanie dla wszystkich najmłodszych uczestników LIWCA. Wspomnianych już Marysi, Timka oraz Witka Cichy jak również dla Madzi Woźniak  i Tomcia Woźniaka. Pogoda czy słota były dla nich tą samą radosną przygodą kontaktu z naturą i z nami. Pojawili się na LIWCU jak „Pięciu Wspaniałych” z ich malowanymi główkami od rdzy przez biel do czerni.

Przy tej okazji wspominając najmłodszych pragnę też wyrazić nasze uznanie dla wszystkich najstarszych uczestników LIWCA i innych naszych spotkań na rzekach w przeszłości i w przyszłości. Nasze uznanie dla tych wszystkich najstarszych, których „już łupie w kręgosłupie” i którzy już w zasadzie nie mogą, ale nadal chcą i z nami nadal wędrują. Ze względu na ochronę danych osobistych nie będę ich imion i nazwisk podawał do publicznej wiadomości.

Autorem innego wydarzenia na LIWCU był mistrz humoru sytuacyjnego Krzysiu Wilczek (PROFESOR). Przed wielu laty na BUGU-2009 zasłynął kucharskim talentem przyrządzając na wolnym ogniu, na specjalne na ten cel przez Jacka Berę (PŁETW) zakupionej dużej patelni jajecznicę dla pięćdziesięciu głodomorów, wykorzystując do mieszania jaj bardzo oryginalne narzędzie, t.j. kajakowe wiosło. W naszej pamięci utrwaliły się jednak bardziej nie te sto sto-czterdzieści-dziewięć mieszanych na patelni kajakowym wiosłem jaj tylko towarzyszący całej procedurze komentarz PROFESORA pełen abstrakcyjnego niezwykle wysublimowanego humoru.

Również kilka lat później na PIŁAWIE-2012 PROFESOR odegrał niezapomnianą rolę po procesie skazującym DALEJ-NALEJ-JAMĘ na „wstrzemięźliwość”. Tutaj PROFESOR chociaż sam był współwinnym wykroczeń skazanego mobilizował protesty społeczne w celu podważenia wyroku sądu. Przewrotność jego argumentacji przewyższała czasami przekazywane fakty nakazanego z urzędu obrońcy, t.j. Romka Mirka (FERDYNANDA) potocznie nazywanego Mecenasem. Ówczesna inicjatywa PROFESORA doprowadziła jednak tylko do fermentu wśród uczestników spływu na temat opinii Sądu nad D-N-J, jednak jego wyroku nie zmieniła.

Teraz na LIWCU Pan PROFESOR odsłonił specyfikę innych swoich zainteresowań. To, że jest on koneserem win, szczególnie tych mówiących po francusku, wiedzieliśmy od dawna. Ale że potrafi przeprowadzić degustacyjną analizę innych elitarnych napoi? …tego do tej pory, tego pięknego słonecznego i deszczowego dnia na LIWCU spodziewać się nie mogliśmy.

W tym wypadku chodziło o cytrynówkę, której producentem i ofiarodawcą dwóch pięciolitrowych butli byli Basia i Piotr Tomczakowie.

Siedzieliśmy sobie spokojnie pod dużym namiotem chroniącym nas przed deszczem nad LIWCEM w ZALIWIU-SZPINKI gdy nagle do nas PROFESOR dołączył. Głowę jego zdobiła i utrzymywała ją w pozycji do honorowej prezentacji czapeczka dostojnika afrykańskiego lub przedstawiciela jakiegoś innego azjatyckiego państwa. Radość nasza z tego spotkania z nim po latach była tak ogromna, że już na wstępie i bez ceregieli wręczono PROFESOROWI naczynie z nalewką cytrynową. On, jednakże inaczej, nie tak jak my natychmiast do dna i na GULA.

Jako szanowany pracownik naukowy zajął się analizą trunku.

Ten przekazany mu napój ocenił organoleptycznie jako „w tonacji łososiowo-pomarańczowej chociaż z dodatkiem różowego grejpfruta, którego mylić nie można z różowym grejfiutem”. Tu zastrzegł się jednak, że on tylko chciał organoleptyczną oraz aromatyczną analizę napoju w której dostrzega też „pigwę i japoński migdał” przekazać. Kontynuując swoją wędrówkę po smaku cytrynówki doszedł on do wniosku, że „leżakowanie tego boskiego napoju tylko w beczce z ciemnego dębu, najprawdopodobniej z drzewa księżycowego” było możliwe, chociaż w tej beczce wyczuwa on PROFESOR też „klepkę jesionową”. Pond to producent tego trunku zdaniem PROFESORA wrzucił do tej beczki „i bardzo słusznie i bardzo trafnie i z dużym wyczuciem garść niedojrzałych zielonych jabłek z Normandii.” „Jednym słowem WSPANIAŁA“,…takim zachwytem PROFESOR nalewkę z cytryn Basi i Piotrka Tomczaków na LIWCU podsumował.

Z kolei w Węgrowie byliśmy współautorami innego wydarzenia. Węgrów to urocze miasteczko pełne śladów historii wielu kultur i religii oraz nazwisk wielkich polskich magnatów Krasińskich i Radziwiłłów. Po krwawo przegranej bitwie powstańców styczniowych 03 Lutego 1863 roku z wojskami caratu pozostały tu już tylko pomniki i krzyże. W Bazylice Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny oprócz wspaniałych fresków Michała Anioła Palloniego znajduje się w zakrystii słynne lustro Mistrza Twardowskiego o wadze 17 kg, ulane ze stopów cyny, cynku, srebra, bizmutu i antymonu. Dla tego nie pokrywa się nigdy kurzem a jego drewnianą ramę, mimo podeszłego wieku nie zżerają korniki, …ramę, na której wypisano słowa „LUSERAT SPECULO MAGICAS TWARDOVIVS ARTES LUSUS AT ISTE DEI VESUSU IN OSEQVIVM EST” (co w tłumaczeniu brzmi „zabawiał tym lustrem Twardowski magiczne sztuki pokazując, lecz na służbę bożą obrócone jest). W lustrze tym królowi Zygmuntowi Augustowi ukazała się jego przedwcześnie zmarła żona Barbara Radziwiłłówna, Cesarzowi Francuzów Napoleonowi z kolei klęska jego wyprawy wojennej na Moskwę. Kajman w lustrze Twardowskiego się nie przeglądał, a szkoda, bo być może przyćmiłoby to inne wydarzenie t.j. wizytę Pani Burmistrz na naszym obozowisku nad rzeką. Ale nawet nie to, że Pani Burmistrz po informacji przekazanej jej przez Andrzeją Świątkowskiego o historii naszego Klubu wykupiła z rąk prywatnych ten kawałek ziemi nad LIWCEM byśmy tam jako pierwsi, pierwsza grupa kajakarzy mogli przenocować. Też i nie to, że dla nas kupiła i nie to, że osobiście pojawiła się by nas przywitać, nie to było największym wydarzeniem w Węgrowie. Największym wydarzeniem było to, że dopiero przy okazji jej wizyty, wizyty Pani Burmistrz udało mam się zrobić pierwsze i jedyne zbiorowe, choć niekompletne zdjęcie uczestników. O taką fotkę w przeszłości zawsze dbała Krysia Szymik-Taraszkiewicz (RYBA) której na LIWCU tym razem zabrakło.

Nie można pominąć też innych wydarzeń, którymi nas LIWIEC obdarował jak wizyta w założonym przed laty przez Profesora Marka Kwiatkowskiego Skansenie polskich dworków we wsi Nowa Sucha, czy też wędrówka po średniowiecznych wałach obronnych słowiańskiej osady w Grodzisku lub ciepła herbata w deszczowym dniu na zamku w Liwie. Do wspaniałych wydarzeń należała też przede wszystkim wodna stanica w Zaliwiu-Szpinki z niezwykle zaangażowaną i przemiłą załogą pod wodzą Piotra Banasika, jego siostry Izy i szwagra. Nie wyobrażam sobie bez pomocy tych trzech osób i wcześniejszego rozeznania trasy przez Andrzeja Świątkowskiego ogarnięcia problemów naszej gromady.

Wspaniałym wydarzeniem była też autorska prezentacja debiutu literackiego Beaty Sikory (POETKI) i jej adwersarza Józefa Olki.

Niezwykła fantazja tych obojga, rozpoczęta jeszcze przed CORONĄ. Nie ma dzisiaj miejsca i czasu by zacytować ich wersety,(chyba, że zrobi to autorka sama), wersety czasem pełne troski i często fajnego, prawdziwego humoru. Zróbcie to sami zaglądając do tej książki.

Teraz trochę z innej beczki o wydarzeniu innego kalibru, który mnie dotknął i zasmucił.

KAJMANa cechowała zawsze tolerancja dla wszystkich i wszystkiego co nie mieściło się w światopoglądzie jednych a innym przysparzało radość i powód do dumy. Tak było od początków naszej długiej, wspólnej historii.

Od przeszło roku jesteśmy tak jak wszyscy na naszym globie nękani Pandemią i argumentami o konieczności szczepień. Narracja tego problemu przekazywana przez oficjalne i tzw. społecznościowe środki przekazu doprowadziła do ostrego podziału ludzi na całym świecie na tych co wierzą w to co w telewizorze i na tych, którzy czerpią informacje z innych źródeł, lub po prostu się boją, bo kiedyś szczepionkę na grypę o mało co życiem swoim nie przepłacili, lub mają inne zdrowotne powody do nieakceptacji.

Przysłuchując się dyskusjom na ten temat przy ognisku na LIWCU z przerażeniem stwierdziłem, że te kilkanaście miesięcy pomiędzy OBRĄ co była niedobra a LIWCEM co nie był leniwcem podzieliły KAJMANa na dwa zaciekle walczące ze sobą oraz wrogie sobie plemiona Tutsi i Hutu z Ruandy. A tu Polska przecie. Stuknijcie się więc proszę w głowę. Wszyscy mamy tylko jedno życie. Nie narażajcie swoim zacietrzewieniem tradycji klubu, bo nie warto. Bardzo Was o to proszę.

Jednym z ostatnich zarejestrowanych przeze mnie wydarzeń w deszczowy wieczór na LIWCU była bardzo ciepła, bardzo interesująca relacja Agaty Wojciechowskiej (AGIS) z jej podróży do indiańskich szamanów w Boliwii. AGIS już od dawna porusza w dyskusjach na swoich spotkaniach różnice istniejące w przestrzeni mentalnej, niematerialnej. Jej osobiste doświadczenia z praktyk, na które sama się godzi i którym się poddaje przekazują świadectwo o istnieniu innego bogatszego we wrażenia oraz innego sensu bytu.

Nie. AGIS nie jest narkomanką. AGIS nie cierpi też na schizofrenię. AGIS jest normalną, dbającą zawsze o swój interesujący, zewnętrzny artystyczny wizerunek atrakcyjną kobietą, która znalazła dla siebie i być może i dla wielu z nas inną od powszechnie przyjętej interpretację na to jak można być szczęśliwym.

Kochani. Na tym moją relację o wydarzeniach na LIWCU kończę. Dziękuję ich wszystkim autorom.

Tych wydarzeń było jednak znacznie więcej niż te o których wspomniałem. Każdy z Was doświadczył inne i mógłby do tych moich dodać przynajmniej kilka takich, których ja nie zarejestrowałem. Możecie podzielić się nimi z nami na dzisiejszym spotkaniu na Jurze, w Podlesicach lub w przyszłości pisemnie.

Na koniec pragnę podziękować naszej wspaniałej i radosnej oraz (SERDECZNEJ) Dorci Opałka za jej organizacyjny wysiłek związany z LIWCEM-2021, w tym też z dzisiejszym naszym spotkaniem. Niestety sama nie może być dzisiaj razem z nami. Wielka szkoda.

Pragnę też podziękować GLIŹDZIE za jego starania w poszukiwaniu najlepszego miejsca na nasz dzisiejszy wieczór oraz jutrzejszy poranek, t.j. jego propozycję oddania jutro hołdu trzem niezwykle wartościowym ludziom, przyjaciołom, którzy przedwcześnie odeszli. Dla MATKI (Róży Cichy) oraz J Vorraeitera (GUCIO), „brata łata” grotołazów i przyjaciela Krzyśka Mazika (GLIZDY), jak również wspólnego nam KAJMANom Jurka Jakubka (ŚWISTAKA), których uhonorujemy jutro zaduszkową wizytą pod jaskinią oraz w jaskini, t.j. w Jaskini „Wiktorówce” pod Kostkowicami.

O minionym życiu MATKI i GUCIA opowiadają w „Wiktorówce” już od dwóch lat dwie pamiątkowe tabliczki. Jutro obok tych dwóch pamiątek, na jednej ze skalnych ścian, jeśli tylko pozwolą nam na to tam śpiące nietoperze umieścimy następną. Tabliczkę ŚWISTAKA.

26.10.2019 wmurowanie tablic pamiątkowych w Jaskini „Wiktorówka” ku pamięci MATKI i GUCIA

Zapalimy też tym trzem co odeszli świeczkę, bo tak na zaduszki trzeba. Ten znicz zapalimy jednak w „Wiktorówce”‚ też i tym , którzy w tej jaskini jeszcze swoich, upamiętniających ich życie tabliczek nie mają, a z nami byli i już nie są; Eugeniuszowi Bieniasowi (EUGENIO), Jasiowi Nowakowi (POTRZEBNY), Andrzejowi Zajuszowi (ZAZA), Wacławowi Korabiewiczowi (KILOMETR), Henrykowi Krzemińskiemu (TELEWIZOR), Markowi Winiarskiemu (KACZOR), Wojtkowi Kossowskiemu (CHOLERNIK), Tadeuszowi Ginko (WAŁKOŃ), Małgorzacie Rutkiewicz (BABKA), Olkowi Kowalskiemu (ŚWINTUCH), Andrzejowi Weidnerowi oraz Adamowi Monsiolowi (HULOK).

W tym niezwykłym zaciszu płomyk będzie im rozświetlał mrok bardzo długo. Tak długo, jak długo nasza pamięć o nich, o tych co odeszli pozostanie.

METER

„Zajazd Jurajski”, Podlesice, 06.11.2021

 

Klipy liwieckie

Klipy liwieckie

Spotkanie pospływowe LIWIEC-2021

Spotkanie pospływowe LIWIEC-2021

Drodzy Przyjaciele,

spotkanie pospływowe LIWIEC-2021 w „Zajeździe Jurajskim” w Podlesicach (06.-07.11.2021) miało bardzo kameralny charakter. Przy pięknej słonecznej pogodzie we wspaniałym architektonicznym ambiente, zadowoleni ze smacznej i tradycyjnej polskiej kuchni oraz miłej obsługi spotkaliśmy się w gronie 32 osób. Sporo czasu poświęciliśmy wspomnieniom o wspólnie spędzonych chwilach z Adamem Monsiolem (HULOKIEM), który nas niedawno i niespodziewanie opuścił.  Oglądaliśmy też spływowe fotki i żartowaliśmy na temat prac przedstawionych na konkurs fotograficzny, którego to laureatów do miejsc pierwszego, drugiego i trzeciego nie udało się jeszcze wyłonić. 
Ja sam przekazałem w Podlesicach moje osobiste spostrzeżenia ze spływu w literackiej formie p.t. „LIWIEC-2021,WYDARZENIA“. Późną nocą grzaliśmy kości przy rozpalonym przez Franka Dudek (OGNIOMISTRZ) i Grzesia Krzemińskiego (RYCZI) ognisku.
W niedzielę 07.11.2021 wybraliśmy się do jaskini „Wiktorówka“ pod Kostkowicami, gdzie wmurowana została tabliczka upamiętniająca obecność w naszym życiu, w przeszłości przyjaciela grotołazów i KAJMANa, Jurka Jakubka (ŚWISTAKA). Ta skromna uroczystość była dopełnieniem obecnego naszego spotkania na Jurze w okresie zaduszek, kiedy kierujemy myśli w kierunku tych, którzy już odeszli.

26.10.2019 wmurowanie tablic pamiątkowych w Jaskini „Wiktorówka” ku pamięci MATKI i GUCIA

Tyle o naszym spotkaniu w Podlesicach.
Dzisiaj pragnę zaprosić Was na WIGILIĘ- KAJMANA – 2021w pomieszczeniach galerii „Nowy Śląsk“ u Krzycha Mazika (GLIZDY) w Tarnowskich Górach dnia 11.12.2021 od godziny 17:00. O „kulinarny Catering“ pragną zadbać Agnieszka (WILEJKA) i Dawid Cichy (SERCE), za co bardzo jestem im wdzięczny.
Tak jak poprzednio proszę w imieniu Dorci i moim o zgłoszenia .
 
METER
Pożegnanie Adama Monsiola

Pożegnanie Adama Monsiola

W dniu 05.11.2021 pożegnaliśmy bardzo uroczyście na Cmentarzu Komunalnym w Katowicach naszego przyjaciela doktora Adama Monsiola.
Towarzyszyli mu podczas jego ostatniej drogi przedstawiciele Akademickiego Klubu Włóczęgów KAJMAN: Zyga Wawrzynek z małżonką, Isia i Rysiek Jama, Ania i Adam Paluchowie, Basia Czernicka, Jurek Goniewicz, Jacek Bera, Andrzej Tomczak, Artur Szałast i Andrzej Woźniak.
Adam odszedł niespodziewanie na zawsze 28.10.2021 pozostawiając w smutku żonę Bożenę, córki Aleksandrę i Agnieszkę, troje wnuków oraz nas, jego przyjaciół.

Pozostaje po nim jednak ciepła pamięć wspólnie spędzonych chwil.Nie lubiłeś kiedy zwracano się do Ciebie Adasiu lub Adaśku, …a więc kochany Adamie.

W 1974 roku popłynąłeś z nami, wówczas jeszcze z Akademickim Klubem Kajakowym KAJMAN ze Śląskiej Akademii Medycznej na Wyprawę Dunajem i Morzem Czarnym do Turcji. W tamtych czasach niebyło to łatwe przedsięwzięcie. Żelazna kurtyna blokowała dostęp do krajów innego świata poza nią. Przygotowania do tej wyprawy trwały dwa lata, zakończone sukcesem dzięki poparciu naszej idei przez partyjnych kolegów, ówczesnego rektora ŚLAM Józefa Jana Jonka oraz Wojewody Śląskiego Jerzego Ziętka. W przygotowaniach do tej wyprawy byłeś decydującym filarem prowadząc rozmowy na najwyższym, politycznym szczeblu.

Inicjatorem mojego z Tobą pierwszego spotkania był Andrzej Koczwara. Obaj pracowaliście na klinikach ŚLAM w Zabrzu na odpowiedzialnych stanowiskach. Ja byłem początkującym studentem. Pamiętam dokładnie ten dzień przed czterdziestu ośmiu laty, kiedy spotkaliśmy się w gabinecie Kliniki Internistycznej ŚLAM u Andrzeja Koczwary i rozmawialiśmy na temat naszej planowanej podróży na „zachód”, a w zasadzie wówczas jeszcze to na dziki wschód. Tego dnia odebrałem Ciebie jako faceta lekko egzaltowanego, mocno krytycznego, jednak człowieka o nieprzeciętnej inteligencji. Siedzieliśmy wówczas razem z Andrzejem na starych fotelach kliniki popijając zalewaną wrzątkiem kawę bez cukru i paląc ekskluzywne Carmeny, którymi mnie częstowaliście, bo mnie stać na nie było. Przyznam się, że tego dnia miałem wątpliwości czy będziesz w stanie fizycznie sprostać wyzwaniom, które na nas czekały. Pomyliłem się. Rok później już na Dunaju rozwiały się moje wątpliwości. Nasze kajaki wypełnione prowiantem i namiotami ważyły tyle, że w cztery osoby nie byliśmy w stanie zanieść je do rzeki. Z Twoją pomocą dawaliśmy radę. Płynęliśmy 110 km 10 godzin dziennie, wszyscy bardzo zdyscyplinowani.

A pamiętasz nasz tygodniowy okres głodu, kiedy dzienną porcją pożywienia była smażona w oliwie tylko jedna kromka chleba i niedojrzała kukurydza, którą znaleźliśmy na polach?

Albo to. Pamiętasz jak w nocy po opuszczeniu największej śluzy na Dunaju „Złotej Bramy” w momencie, kiedy chcieliśmy przybić do rumuńskiego brzegu służby graniczne oświetliły nas reflektorami i zaczęły strzelać. Uciekaliśmy wtedy w popłochu na brzeg jugosłowiański nie mając wiz, ryzykując wywrotkę w ciemności na rzece, której nie znaliśmy, wywrotkę przez postawione tam boje dla pasażerskich statków i barek. Tego nie zapomniałeś Adamie na pewno nigdy.

Albo też tego, jak po dotarciu do Morza Czarnego, już w Turcji wyławialiśmy na brzegu małże i po rozpłataniu skorup jedliśmy zaraz na plaży bez przypraw, bez soli, bez cytryny, bo nie mieliśmy, a wściekły głód od nas tego wymagał.

Na pewno nie zapomniałeś też miliona komarów i tych chmar końskich much, które cięły nas bezlitośnie w delcie Dunaju. Aby to wszystko przeżyć nie można było być słabym. Ty byłeś w zespole tej wyprawy bardzo mocnym ogniwem.

Ponad to, jak wieczorem brałeś gitarę do ręki i śpiewała ona z tobą Okudżawę lub inne melodie to dawało nam to wszystkim siłę na następny dzień.

Po naszej wyprawie Klub Kajakowy przekształcił się w Klub Włóczęgów przejmując przedwojenne tradycje byłych studentów z Wilna, z Uniwersytetu Stefana Batorego. Ty brałeś udział w wielu wydarzeniach klubu, m. In. w organizacji powitania na lotnisku w Warszawie Czesława Miłosza, naszego starszego klubowego wileńskiego kolegi, który po otrzymaniu Nagrody Nobla przyleciał by Polskę odwiedzić. On nosił imię klubowe JAJO, Ty otrzymałeś imię klubowe HULOK, bo razem z Adamem Paluchem, Andrzejem Ciupkiem, Markiem Winiarskim i Jurkiem Goniewiczem organizowałeś huczne studenckie bale w studenckim akademiku w Zabrzu połączone z występami Kabaretu MELONIK, którego byłeś filarem. Byłeś prawdziwym artystą w swoim zawodzie i na scenie Kabaretu MELONIK. Nasza radość z twoich występów w Kabarecie z Twoją własną interpretacją polskich, rosyjskich i francuskich ballad była dla nas takim samym przeżyciem co dzisiejsze emocje na koncertach międzynarodowych gwiazd. Ty byłeś dla nas wówczas taką muzyczną gwiazdą, ale nie tylko muzyczną. Jako doskonały organizator scalałeś przez lata, razem z doktorem Zygą Wawrzynkiem, rzesze studentów na Obozach Naukowych w Jaszowcu.

Za to wszystko co ofiarowałeś nam przez lata bardzo Ci dziękujemy.

Takie rozstania jak dzisiaj są zawsze bardzo trudne, szczególnie dla najbliższej rodziny, dla twojej żony Bożeny, dla córek Aleksandry oraz Agnieszki i twoich wnuków. Łączymy się naszymi myślami z ich cierpieniem dzisiaj.

Nosimy w sercu jednak podobną żałobę Adamie, bo byłeś członkiem naszej dużej rodziny, rodziny Akademickiego Klubu Włóczęgów KAJMAN.

Kochany Adamie. Rozpocząłeś teraz swoją włóczęgę w innej przestrzeni i w czasie.

Wędruj więc spokojnie do miejsca, gdzie kiedyś wszyscy znowu się spotkamy.

Zanucimy Ci na tę drogę melodię „Kurdesza” naszego klubowego hymnu.

 

Barbara Czernicka (MORWA),  Łucja Gorbacz (WERWA),  Małgorzata Woźniak (PLAZMONIA), Alina Reichert (DZIUBUŚ), Krystyna Szymik-Taraszkiewicz (RYBA), Zygfryd Wawrzynek (ZYGA),  Adam Paluch (PRYMUS),  Andrzej Ciupek (KUGLARZ), Jurek Goniewicz (CZARNY ANIOŁ) Andrzej Koczwara (EBAŁT), Ryszard Jama (SARMATA), Jurek Ponejko (CZAJNIK vel POLIPONEROS), Marek Wojciechowski (HARNAŚ),  Krzysztof Mazik (GLIZDA),  Andrzej Tomczak (KOSA NOSTRA), Jacek Bera (PŁETW), Adam Woźniak (MOTYKA), Andrzej Woźniak (METER), Marak Ziajka (YOGI), Andrzej Olech, Andrzej Wojtas oraz pozostali związani myślami z Tobą członkowie Akademickiego Klubu Włóczęgów KAJMAN.

Katowice, 05.11.2021